niedziela, 30 października 2016

Żałoba

Ostatnia szklanka. Obydwie butelki już puste. Ostatnia po raz tysięczny. Ostatnia raz na tydzień, raz na dzień, raz na popołudnie. Szklanki są legalne. Choć brown działałby lepiej. Dużo lepiej. Lecz strach. Jego oczy, dwie przepaście kiedy siedział u jej stóp. A później ból. Jeden, drugi, milionowy... Opustoszały brzuch. I strach. Rodzina boli. Mężczyzna boli. Kobieta boli. Dziecko boli. Boli kot. I boli pies. A w kuchni spokój. Rozpiąć ciało na ze stali chirurgicznej rusztowaniu. I przeciąć na pół jednym, szybkim ruchem samurajskiego miecza. I wypluć cały ten ból. Nie ma rusztowania. Nie ma miecza. Więc balkon. Lub dach. Daleko za nisko. Za blisko za wysoko. Tak bardzo nieestetycznie. Strach przed zamknięciem oczu. We śnie nie ma kontroli. Bez kontroli strachy zamieniają się w demony. Własnego umysłu. Zdjąć głowę. Zanurzyć we wrzątku. Ugotować demony. Zedrzeć skórę. Zanurzyć w chloraminie. Usunąć brud pamięci. Zeskrobać nos. Wyrzucić do śmieci i nigdy już nie czuć żadnego zapachu. Nie prowokować hipokampu. Zalać uszy betonem. Niech nie słyszą dźwięku gitary, basu i bębnów. Wyrwać język. Niech nie tęskni za innymi językami. Nie wydźwięczy tego, co nie-nazwane. Oczy wyłyżeczkować. Niech nie szukają porozumienia innych oczu. A serce do lodówki. Gdy wokół same truchła, po co ma się kurczyć i rozprężać. Każdy cierpi tak samo. Choć każdemu wydaje się, że jest tak niesłychanie niepowtarzalny. Wszystkie historie są jednakowe. Choć każdej wydaje się, że jest tak ogromnie oryginalna. Chmury na czarnym niebie i nawet jeśli śmierć będzie wróżbą. Ale śmierć? Gdy umrze czy gdy żyje? Wywlec wnętrzności i przykleić do ściany klejem kropelka. Opuszczeni w pół drogi. Zdradzeni i porzuceni. Obsikani przez bezdomne psy. Poszarpani przez piwniczne szczury. Potrąceni przez pijanych kierowców. Zdeptani przez panie w kapeluszach i panów z aktówkami. Popękani. Nadwerężeni. Strach przed dotykiem. Strach przed spojrzeniem. Zbyt głośny śmiech. Zbyt głośne słowa. Zbyt szerokie gesty. Byle nie było widać. Coraz szeptem. Bardzo boli. Bardzo chcieć . Bardzo strach. Rodzina boli. Omijać z daleka. Nie naruszyć przestrzeni. Podglądać. Spoglądać. Zaglądać. I zobaczyć. Choć widać nic. Pusto tu tak. Cicho tu tak choć muzyka na cały regulator. Wątroba mówi stanowcze nie. Niegrzeczne melodie. Z gardła wychylają swoje niecierpliwe języki prasmutne jaszczury. I jeszcze raz. I jeszcze dalej. I jeszcze głębiej. Bo głębiej się nie da. Więc głębiej. Następna dziura w mózgu. Organizm sam wie co dla niego najlepsze. Społeczeństwo nie powinno mieć prawa ingerowania w chorobę. Jednym dane jest zdrowie. Innym dany jest obłęd. Tańczyć do utraty tchu. Śpiewać do utraty głosu. Grać do krwi. Walić głową w ścianę. Oblizywać krew z warg. Nie uśmiechać się na zawołanie. Płakać na ulicy. Najgorsi z najgorszych. Nikt spoza kręgu nie usatysfakcjonuje. Krąg kurczy się kilka razy do roku. Nie... nie teraz... teraz niech tu zostanie, niech nie odchodzi, nie teraz, rozumiesz, nie teraz i nie jutro ani za 38762 dni. Nie ma czasu na umieranie. Nie ma siły na życie. Kostucha cieplejsza niż najcieplejsze dłonie menedżera. Wszystko przemija. Rzucony sępom na pożarcie. Jak nakazuje tradycja. Żar reflektorów. Strużka potu spływająca śmiało po plecach. Ekstaza. Katharsis. A wszystko na siłę. Bo głowa musi być wysoko. Opadnięta niczym wczorajszy mlecz wywołuje torsje daleko najbliższych. Kopniak w dupę. Strach. Pion. Strach. Pion w strachu ile jest wart. I kto tu kogo oszukuje. Wyrzuceni na ten świat wbrew własnej woli. Lojalni do szpiku kości. Nikomu niepotrzebnych kilkoro bohateiros. A czyja to twarz? Tak, ta na drugiej półce... no ta, ta... naprzeciwko pani dłoni... A, nie wie pani... A ile kosztuje? Acha... No cóż... Może kiedyś... Do widzenia... Szklana szyba. Pancerne pleksi. Byle czuć nic. Bo czuć to boli. A boleć już za dużo. Obwąchiwanie z daleka. Na blisko może kiedyś. Może jakoś. Może nigdy. A może powoli. Niech nie boli. Niech nie czuje. Starość cię obdarzy garbem. Na nic zda się moc potężna. Światłość nie oślepi. Desperacja uratuje. A brzuch niech pusty pozostanie. Bo nie ma prawdy ani kłamstwa. Jest strach. I ból jest. Niezgoda na porządek. Bunt przeciwko funkcjonowaniu. Ostatni łyk z ostatniej szklanki. Teraz już tylko zmiażdżyć ją w dłoni i zjeść. Na pohybel porywom kulawego serca.




czwartek, 27 października 2016

Good Bye

Nie wiem dlaczego po angielsku. Tak się poskładało. Tak może mniej bolało. Sposób na dystans. To była pierwsza i ostatnia śmierć, która zrobiła na mnie takie wrażenie. Ciekawe co będzie w kolejnym życiu... /tłumaczenie poniżej/


Good Bye

Born in the Winter
Died in the Fall
We fall in love
In the early spring
Summer was crazy
Fulfilling dreams
Music has made us
Siamese twins

Sights full of suffer
Miscarried sounds
Telling the stories
Of our previous lives
Why have you gone
And where are you now
I feel so lonely
So empty inside

There is no show
Nothing’s going on
Scraps of my hope
Drown in a swamp
Sky’s only grey
Smiles’ never pure
Words now mean nothing
‘cause there’s no you

Good bye good nite farwell sleep well
Pain in my vains boold in my eyes
Good bye good nite farwell sleep well
I won’t survive, neither stay alive
Good bye good nite farwell sleep well
Pain in my vains boold in my eyes
Good bye good nite farwell sleep well
I won’t survive, neither stay alive
Good bye good nite farwell sleep well
Pain in my vains boold in my eyes
Good bye good nite farwell sleep well
I won’t survive, neither stay alive
Good bye good nite farwell sleep well
Pain in my vains boold in my eyes
Good bye good nite farwell sleep well

I won’t survive, neither stay alive


do widzenia

urodzeni zimą
odeszliśmy jesienią
zakochaliśmy się w sobie
wczesną wiosną
lato było szalone
spełniały się sny
zjednoczeni w muzyce
syjamskie bliźnięta

spojrzenia pełnie cierpienia
poronione dźwięki
opowiadają historie
naszych dawnych źyć
dlaczego odszedłeś?
i gdzie teraz jesteś?
czuję wielką samotność
i pustkę gdzieś wewnątrz

nie ma żadnego show
nic nie musi trwać
skrawki nadziei
utonęły w bagnie
niebo jest zawsze szare
uśmiechy nigdy szczere
słowa znaczą nic
bo nie ma ciebie

do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
ból w moich żyłach, krew w moich oczach
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
nie przetrwam, i nie zostanę żywa
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
ból w moich żyłach, krew w moich oczach
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
nie przetrwam, i nie zostanę żywa
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
ból w moich żyłach, krew w moich oczach
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
nie przetrwam, i nie zostanę żywa
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
ból w moich żyłach, krew w moich oczach
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie

nie przetrwam, i nie zostanę żywa




wtorek, 25 października 2016

swing

/tłumaczenie poniżej/

swing

swing, swing back and forward
swing, swing up and down

broken dreams
they never
come true

just a shot of red wine with coke
just a shot of your face in my eyes

swing, swing back and forward
swing, swing up and down

raped hearts
they never look straight
into your eyes

just a shot of a dream of no future
just a shot just give me just a shot
in my back

swing, swing back and forward
swing, swing up and down

broken dreams
they never
come true

just a shot of red wine with coke
just a shot of your face in my eyes

swing, swing back and forward
swing, swing up and down

raped hearts
they never look straight
into your eyes

just a shot of a dream of no future
just a shot just give me just a shot

in my back


huśtawka

w przód i w tył
w górę i w dół

złamane marzenia
nigdy się nie spełniają

jeden strzał wina z colą
jeden strzał obrazu twojej twarzy w moich oczach

w przód i w tył
w górę i w dół

zgwałcone serca
nigdy nie patrzą prosto
w oczy

strzał ze snu bez przyszłości
jeden strzał, strzel raz
w moje plecy

w przód i w tył
w górę i w dół

złamane marzenia
nigdy się nie spełniają

jeden strzał wina z colą
jeden strzał obrazu twojej twarzy w moich oczach

w przód i w tył
w górę i w dół

zgwałcone serca
nigdy nie patrzą prosto
w oczy

strzał ze snu bez przyszłości
jeden strzał, strzel raz
w moje plecy




poniedziałek, 24 października 2016

Cheyenne

S. był artystą. W pełnym tego słowa znaczeniu. Robił muzykę. Pisał wiersze. Malował obrazy. Czarował jak mało kto. Z pewnością wyprzedził swoje czasy. Odszedł prawie zapomniany. Teraz w zasadzie można powiedzieć, że jest zapomniany. Nawet w środowisku, w którym się obracał mało się o nim mówi. Zakochałam się w nim w 1991 roku. Choć znałam go wcześniej. Ale wtedy spędziliśmy ze sobą sporo czasu po prostu rozmawiając. A on czarował jak mało kto. Spotykaliśmy niemal do jego śmierci. Nie mogliśmy być razem. Obydwoje o tym wiedzieliśmy. Ale nie mogliśmy się nie spotykać czasami. Był dla mnie inspiracją. Był zatraceniem. Dzięki niemu napisałam bardzo dużo, też kolorowych tekstów. Ale w tym zestawieniu są tylko te smutne... związane z jego przejściem na drugą stronę cienia...

Cheyenne

zdradą i hańbą
serca nasze zranione
zdradą i hańbą
miłości przetrącone
lecz podnieść się trzeba
ostatni raz. choć raz
więc podnieść się czas.
i iść
            najgorsi z najgorszych
            here we come
            choć tak bardzo
            nienawidzi nas ten świat

dziecka twarzą
znienacka olśnieni
głazu radością
muzyki uniesieniem
słońce nad Żoli
ostatni raz. choć nie raz
więc podnieść się czas
i iść
najgorsi z najgorszych
            here we come
            choć tak bardzo
            nienawidzi nas ten świat

wiem, że tu jesteś
czujesz mój ból
wiem, czego pragniesz
popatrz, znowu gram
śpiewam cierpienie
nie ostatni. nie raz
choć podnieść się czas
i iść… R.I.P.

najgorsi z najgorszych
            here we come
            choć tak bardzo
            nienawidzi nas ten świat

            bo ile pieniędzy potrzeba
            aby dostać się stąd do nieba
            dam ci tyle pieniędzy ile trzeba

            byś dostał się stąd do nieba


czwartek, 15 września 2016

Black

Black, ostatnia historia związana z J., to jeden z tych tekstów, które napisały się same. W języku angielskim. Nagle. Po prostu. Bez ważenia słów. Co ciekawe, gdy go przed chwilą tłumaczyłam, też stało się to po prostu. Bez ważenia słów. Takie sytuacje nazywam sztuką. Bo sztuka to przejaw absolutu w naszym ziemskim życiu. 

BLACK

his hand on my stomach my finger on his lips
it’s dark… and getting darker
my sweat on his neck his tongue in my ear
thrill… that let us breath

            his deep black eyes
            with sparkling white ice
            leaving my heart
            with burning mark

my hand on his cheek his lips on my knees
flash… that goes so deep
he’s fading away my tears in his eyes
we’ve been one… just for a while

his deep black eyes
            with sparkling white ice
            leaving my heart
            with burning mark 


CZERŃ

jego dłoń na moim brzuchu, mój palec na jego ustach
jest ciemno, będzie jeszcze ciemniej
mój pot na jego karku, jego język w moim uchu
dreszcz, który pozwala nam żyć

głębia jego czarnych oczu
pobłyskujących białym lodem
wypala w moim sercu
płonący znak

moja dłoń na jego policzku jego usta na moich kolanach
błysk, który dociera najgłębiej
jego obraz znika, moje łzy w jego oczach
byliśmy jednym, przez chwilę

głębia jego czarnych oczu
pobłyskujących białym lodem
wypala w moim sercu
płonący znak





niedziela, 11 września 2016

Muzyka

J. jak pisałam był muzykiem. Zdarzało się nam grać razem. Tak po prostu. Bez zamysłów. Dla czystej przyjemności odczuwania jedności w muzyce. Ale dużo bardziej wolałam patrzeć i słuchać jak on gra i śpiewa. Było w tym coś ostatecznego. Niewyrażalna prawda. Nieziemska czystość. Znałam bardzo wielu muzyków, ale tylko on był z nią tak bardzo stopiony. 

no chasing
just looking
putting some words together
no chasing
just looking
passing the vibe

he’s turned away
she’s hidden even deeper
no time to loose
loosing all the time

no chasing
just looking
putting some words together
no chasing
just looking
passing the vibe

run along the highway
jumping into lights
fly over the river
longing for the sounds

no chasing
just looking
putting some words together
no chasing
just looking
passing the vibe

blood on his fingers
blood in her mouth
her heart is cracking
as he sings out his life

no chasing
just looking
putting some words together
no chasing
just looking

passing the vibe



piątek, 26 sierpnia 2016

Warsaw - New York

J. był muzykiem z NYC. Zakochałam się w jego głosie, tekstach i oszczędnym korzystaniu z gitary. Utopiłam się w jego czarnych oczach. Dałam zaczarować przepięknemu uśmiechowi. 

Podczas koncertów widać było, że bardziej pasowałby do Europy. Ale nie chciał tu zostać. Zawsze mówił, że jego dom jest w USA. A szkoda... 

Z jego okazji powstało bardzo dużo wierszy. Zaprezentuję trzy, które weszły do materiału "Tylko smutne piosenki". 

"Warsaw - New York" to piosenka o tęsknocie. Tęsknocie za bliskością, ciepłem... dziś powiedziałabym, że po prostu za oksytocyną. Bo kiedy jej brakuje, nic tak naprawdę nie jest ważne. Nic nie jest w stanie dać nam choć odrobiny radości. Wszystko jest puste, szare i często pozbawione sensu. 

Warsaw - New York

i don’t know if that’s grey november sky
or that’s famous november rain
or that smooth bitch insomia
one of my best friends

            i don’t know

but I don’t care about beaujolais nouveau
and I don’t care about guns in brixton
and I don’t care about the stage play
that I should star in tonight

            i don’t care

my fingers are blood coloured
juniper’s exploding in my mouth
diamond sharp tears are ripping my eyes and cheecks
i miss him… like hell

i miss him

those twinkles in his black eyes
and delight that comes with his wide smile
and his voice that reaches
the innermost recesses of my soul

            i miss him

            like hell… and in hell I am four thousands miles away




środa, 10 sierpnia 2016

już po

Jest kilku artystów, którzy mieli kolosalny wpływ na kształt mojej wrażliwości, osobowości, kreatywności i gustu. Funkcjonują w moim sercu jako niedoścignione ideały, gwiazdy, do których warto próbować sięgać, pocieszyciele dający ukojenie, oddech, ciepło i poczucie bezpieczeństwa. 

Jednym z nich jest Leonard Cohen. Jego poezja, proza, głos i podejście do życia są bardziej niż najbliższy przyjaciel. A "Słynny błękitny prochowiec" jest w moim świecie jeszcze słynniejszy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Dlatego ośmieliłam się wykorzystać ten utwór jako inspirację do podsumowania relacji z Panem Karateką. Czułam, że ciężar tej opowieści jest równy ciężarowi tamtej opowieści, choć są zupełnie inne. Acz obydwie opisują zawiłe, kręte i niepojęte ścieżki miłości. 

Zanim więc przeczytasz mój wiersz, posłuchaj "Prochowca". 
Jest na przykład tutaj (polecam oryginalny, angielski tekst, tłumaczenie tylko w uzasadnionych przypadkach): https://www.youtube.com/watch?v=tAmQgI_Mun4

Już Po

jest 4 nad ranem, wiem, że to banalne
tyle dobrego, że marzec, nie że kończy się grudzień
szadź już zniknęła i śnieg już się topi
list piszę do pana, nie mów jak się czujesz
wiem, że wybrałeś, podjąłeś decyzję
ostatni raz dziś piszę, nie odezwę się więcej

            a mój syn wciąż pamięta imię twe
            i wieczór gdy przez chwilę zająłeś się nim
           
i cóż mogę powiedzieć, miłość załzawia mi oczy
kłamałam gdy pisałam, że na nią już zbyt późno
kłamałam, że przyjaźń, łgałam, że będzie dobrze
po cichu wierzyłam, że jednak tutaj dotrzesz
przepraszam za twój czas, za zmarnowany przeze mnie czas
nigdy więc nie będzie nas
nie sądziłam, że to aż takie trudne

a mój syn wciąż pamięta imię twe
            i wieczór gdy przez chwilę zająłeś się nim
            tak, mój syn pozdrawia cię też

już się uśmiecham i usta znowu maluję
listu pana nie czytam i marzeń nie snuję
zdjęcia wyrzucam, na esemesy przyjdzie czas
imię na wyświetlaczu, fajnie, że choć tyle mam
podobno życie przede mną i nie ma się czego bać
chyba życzę ci szczęścia
a tak dużo mogłam dać…

a mój syn wciąż pamięta imię twe
            i wieczór gdy przez chwilę zająłeś się nim

uściski,
Jojo




niedziela, 7 sierpnia 2016

ona

Niedzielne popołudnie to nie jest dobry moment na publikowanie takiej piosenki. Ale z drugiej strony żaden nie będzie. Bo czy jest dobra pora na uświadomienie sobie, że definitywnie nie, że ostatecznie to ona, nie ja, że wszystko wewnątrz i na zewnątrz umiera...? O dziwo nie musiałam długo szukać słów, które najbardziej po mojemu opisałyby śmierć (bo taki mamy tu zamysł). To jeden z tych tekstów, który przybył nie wiem skąd, a ja czułam się jak przekaźnik, cała moja rola polegała na jak najszybszym zapisaniu tego, co się pojawia... 

Ona

patrzę nie pytam
słucham nie mówię
jestem gdy jesteś
znikam gdy znikasz

pozdrów ją ode mnie
albo nie, nic nie mów
patrz tu było serce
teraz nic już nie ma

płaczę spokojnie
wina już nie piję
wina jest niczyja
odchodzę dobrowolnie


byłam szczęśliwa
miałam białe skrzydła
teraz gorycz w ustach
krew w oskrzelach. koniec

pozdrów ją ode mnie
albo nie, nic nie mów
patrz tu było serce

teraz nic już nie ma




czwartek, 4 sierpnia 2016

absynt

Pan Karateka był cudowną inspiracją.  Szczególnie, kiedy uświadomiłam sobie, że nigdy nie będziemy na tyle blisko, by zaspokoić tę absolutnie podstawową potrzebę bliskości. Udało mi się więc złapać rąbek cierpienia i ukręcić z niego monstrualny parawan, który skutecznie zasłaniał wszystko i wszystkich. Jedyne, co przez niego prześwitywało to świadomość, że w takim stanie można naprawdę zgrabnie poskładać słowa-ilustracje tej ciężkiej choroby zwanej miłością. 

Absynt

z zachodu do wschodu
myśli nie o bogu
szminką zmalowana
panu do końca oddana

a przecież prosiłam
zostań nim nie odzyskam sił
a przecież prosiłam
zostań, to tylko kilka chwil

zielenią płonąca
anyżkiem pachnąca
łzy ze zdjęcia
pańskiego zlizuję

a przecież prosiłam
zostań nim nie odzyskam sił
a przecież prosiłam
zostań, to tylko kilka chwil

solą szczypiąca
bez oczu patrząca
szalikiem pana
do cna opętana

a przecież prosiłam
zostań nim nie odzyskam sił
a przecież prosiłam

zostań, to tylko kilka chwil




wtorek, 2 sierpnia 2016

Ten Pan

Był piękny, młody, inteligentny i silny. Trenował karate. Bardzo trenował karate. Nazwijmy go więc Karateką. Ja go chciałam. On mnie nie. To znaczy nie wiem do końca czy nie, tak samo jak nie wiem, czy on wiedział, że ja go chcę tak naprawdę. Może gdybyśmy po prostu porozmawiali... Ale nie porozmawialiśmy. Miał dziewczynę. Gdy na nich patrzyłam, nie wierzyłam. Może jednak odrobinkę mu zawróciłam w głowie? I dlatego nie mógł się na niej wtedy skupić? Na jego temat powstało kilka wierszy. Tysiące esemesów. I dwa maile. To pierwszy wiersz... lekki, łatwy i przyjemny, jak początek naszej znajomości, w której do końca zwracaliśmy się do siebie per "Pan" i "Pani".

Ten Pan

ten pan taki sam
choć dłoń jej w dłoń jego wpleciona
ten pan taki sam
wzrok daleko i twarz zamyślona

ten pan taki sam
czemu sam jest ten pan
czy ten pan chce być sam
czy to nie ta narzeczona

ten pan taki sam
choć dłoń jej w dłoń jego wpleciona
ten pan taki sam
wzrok daleko i twarz zamyślona

ten pan taki sam
czemu sam jest ten pan
czy ten pan ma już plan
gdzie jest jego młoda żona

ten pan taki sam
choć dłoń jej w dłoń jego wpleciona
ten pan taki sam
wzrok daleko i twarz zamyślona




poniedziałek, 1 sierpnia 2016

choroba zwana miłością / disease called love

Kiedyś śpiewałam piosenki. Pisałam i śpiewałam. Muzykę pisaliśmy razem z bratem. Ostatni raz w 2002 roku. Dwa lata później zebrało mi się kilkanaście wierszy, które genialnie nadawały się na płytę o miłości. Tytuł: "Tylko smutne piosenki". Usiedliśmy z bratem. Powstały melodie. Zaczęłam ćwiczyć. Niestety brat się zakochał i nie zdążyliśmy nic nagrać. Życie płynęło. Brat się odkochał. Znowu mieliśmy nagrać, ale... brat się zakochał! W międzyczasie doszłam do wniosku, że tamte melodie już mi się nie podobają. Poprosiłam znajomego o napisanie nowych. Napisał dwie. Piękne! Przepiękne melodie. Nie zdążyliśmy nic porządnie nagrać, bo znajomy... się zakochał. To był czas kiedy akurat brat się odkochał więc ustaliliśmy, że nauczy się grać to, co napisał znajomy i nagramy. Tak, tak... brat, oprócz paru innych perturbacji, znowu się zakochał...  

Ponieważ swoje lata mam, przestałam wierzyć, że te piosenki kiedykolwiek ujrzą światło dzienne w postaci skończonych utworów muzycznych. Dlatego zdecydowałam się publikować je tutaj. Bo teksty, nieskromnie, uważam że są dobre. Lubię je. Ci, co mnie dobrze znają wiedzą, że nie puszczam w świat czegoś, do czego nie jestem absolutnie przekonana. Do tych piosenek jestem. Zaczynamy już jutro!

A miłość... no cóż... to stan ciężkiej patologii.

"Zgodnie z koncepcją dr Liebowitza, miłość i uzależnienie są tak blisko ze sobą spokrewnione, że niemal tożsame. Wedle tej koncepcji kluczową rolę w stanie zakochania odgrywają katecholaminy, przede wszystkim noradrenalina, będące pochodnymi fenyloetyloaminy (PEA). W zasadzie nie są one niezbędne człowiekowi do życia, choć pomagają zaadaptować się do ostrego i przewlekłego stresu. Reakcja przystosowawcza składa się z wielu procesów przebiegających w mózgu, sercu, płucach, wątrobie. Jeśli katecholaminy są potrzebne w mózgu, muszą być zsyntetyzowane właśnie tam, na miejscu, ponieważ nie przechodzą przez barierę krew-mózg. Działanie katecholamin kończy się ich powtórnym wychwytem do zakończeń nerwowych, gdzie są rozkładane przez enzymy. 

Krótko mówiąc, miłość dostarcza organizmowi takich samych bodźców jak... amfetamina. Przypuszczenie to potwierdziły badania przeprowadzone na ochotnikach, którym podano amfetaminę, a także zadbano o ich dobre samopoczucie. Dodatkowo przemawia za tą koncepcją "obraz kliniczny" choroby zwanej miłością - wzmożona aktywność, żeby nie powiedzieć nadaktywność, bez wytchnienia, bez snu, bez jedzenia, ale i bez uczucia zmęczenia. Jeśli komuś nie podoba się porównanie rauszu miłosnego z narkotycznym, mam inne - wzmożone wydzielanie katecholamin obserwuje się także w stanach... maniakalnych.

Powróćmy jednak do poprzedniej analogii. Kto choć raz był zakochany, wie doskonale, że stan ten nie trwa wiecznie. I dobrze, bo musiałby doprowadzić do zniszczenia człowieka. W końcu bilans energetyczny ma swoje prawa. Powszechnie uważa się, że pierwszy kryzys nadchodzi nie później niż po trzech latach, a pośredniego dowodu na to dostarczają statystyki rozwodowe. Psychologia mówi wtedy o kryzysie tożsamości, zawiedzionych nadziejach, znudzeniu. Okazuje się jednak, że można o tym mówić także w języku biochemii. Do fenyloetyloaminy, jak do narkotyku, organizm się przyzwyczaja. Potrzebuje zatem coraz większych dawek, których nie otrzymuje, bowiem organizm nie może wytworzyć więcej PEA. W efekcie przyjemne doznania, jeszcze niedawno wywoływane przez spojrzenie, głos, dotyk, a nawet samo wyobrażenie ukochanej osoby, wyraźnie słabną. Jak szybko przebiega proces przyzwyczajania się organizmu, przynajmniej częściowo zależy od indywidualnych cech biologicznych każdego z nas. Wystarczy, żeby w genach znalazła się instrukcja mniej intensywnego wydzielania monoaminooksylaz (MAO), enzymów rozkładających noradrenalinę i już człowiek bardziej stworzony jest do szaleństw niż spokojnego, skromnego życia. Dla psychiatrów nie jest tajemnicą, że takie osoby są zadziorne, skłonne do brawury, nadmiernego ryzyka, hazardu i... częstej zmiany partnerów. Zatem mówiąc pół żartem, pół serio, wybór towarzysza życia powinien uwzględniać również wyniki paru analiz chemicznych." Barbara Pratzer

Jako ilustrację załączam cudownie campowe zdjęcie kolegi... "Na górze róże, na dole krew"... czyż to nie piękna, kolejna, metafora miłości?



model: Good Gypsy 
foto: Agnes Borsów



piątek, 1 lipca 2016

muzyka / music


"When The Music's Over"
Yeah, c'mon 

When the music's over 
When the music's over, yeah 
When the music's over 
Turn out the lights 
Turn out the lights 
Turn out the lights, yeah 

When the music's over 
When the music's over 
When the music's over 
Turn out the lights 
Turn out the lights 
Turn out the lights 

For the music is your special friend 
Dance on fire as it intends 
Music is your only friend 
Until the end 
Until the end 
Until the end 

Cancel my subscription to the Resurrection 
Send my credentials to the House of Detention 
I got some friends inside 

The face in the mirror won't stop 
The girl in the window won't drop 
A feast of friends 
"Alive!" she cried 
Waitin' for me 
Outside! 

Before I sink 
Into the big sleep 
I want to hear 
I want to hear 
The scream of the butterfly 

Come back, baby 
Back into my arm 
We're gettin' tired of hangin' around 
Waitin' around with our heads to the ground 

I hear a very gentle sound 
Very near yet very far 
Very soft, yeah, very clear 
Come today, come today 

What have they done to the earth? 
What have they done to our fair sister? 
Ravaged and plundered and ripped her and bit her 
Stuck her with knives in the side of the dawn 
And tied her with fences and dragged her down 

I hear a very gentle sound 
With your ear down to the ground 
We want the world and we want it... 
We want the world and we want it... 
Now 
Now? 
Now! 

Persian night, babe 
See the light, babe 
Save us! 
Jesus! 
Save us! 

So when the music's over 
When the music's over, yeah 
When the music's over 
Turn out the lights 
Turn out the lights 
Turn out the lights 

Well the music is your special friend 
Dance on fire as it intends 
Music is your only friend 
Until the end 
Until the end 
Until the end!

The Doors

czwartek, 16 czerwca 2016

ogród I / garden I



PAN

Wśród wysokich traw
Pan gra na swojej fletni
Wabi roześmiane rusałki
O szerokich, szafirowych oczach
Śnieżnobiała – tańczę razem z nimi

wtorek, 14 czerwca 2016

W pogoni za orgazmem - sztuka na trzy osoby



Ona (kobieta biseksualna, lat 33)
Ono (kobieta homoseksualna, lat 23)
On (mężczyzna heteroseksualny, lat 43)


Ona i Ono leżą. Na łóżku? Leżą.

ONA

Za szybko.

ONO

Ale nie za szybką.

ONA

A jednak. Nie tak. Brak. Duży brak.



ONO

Przyzwyczajenia doświadczenia smakowania nastawienia.

ONA

Bzdet.

ONO

Idę do bidet.

ONA

Zapal świeczkę.

ONO

Dłonie płoną ogniem pochodnym.

ONA

Zapłoną świecą momentu obrotowego. Z konia na koń przeskoczą. Rykną wczorajszym zarostem. Pachowym włosiem włosienniczym. Niewygolonym z lęku przed męskości utratą. Gładkie pachy i pachwiny domeną kobiet. Pedałów. Bez względu na standardy higieny.

ONO

Wyobraźnia. Słuch. Dźwięk. To co daję. Nie to co mam. Stłuczona szklanka. Wczorajszy oddech. Inne gatunki. Lubię to co znam.

ONA

Szukam czego nie znam. Nawet jeśli znam. Fascynuje co uzupełnia. Tango ostatnie zatańcz ze mną. Tango pożegnalne. Ostatnie tango łóżka twojego. W Paryżu tango szampańskie. Jutro już mnie nie zobaczysz. Jutro zadziana odzieniem markowym porwać się dam, poderwać samcowi, który wypełnić mnie umiał będzie w przeciwieństwie do ciebie, kochana, bo bez wypełnienia niepełna się czuję, niedosyt mnie wchłania, w dziurę czarną, nieusatysfakcjonowaną, nienasyconą zamienia. W karła czerwonego, białego co miejscem jest jedynie, nie podmiotem, przedmiotem, co czeka doczekać się nie mogąc. Nie tak, kochana, to sobie wyobrażałam, nie tak to było gdy lat dwadzieścia. Zrozumiesz kiedy wiek mój osiągniesz, lub nie zrozumiesz w pełnoprocentową kobietę jednostronną się zamieniając. A ich jako narzędzia traktując niezauważalnie. Boś przecież zawsze mówiła, że łotewer, cokolwiek hasłem twym wyborczym. Hasłem zniewalającym. Uwiodłaś mnie słowem swoim na niedzielę. I słowem swoim na każdy inny dzień tygodnia. W przeciwieństwie do panów w czarnych sukienkach słowo twe żywą krwią pulsuje, Krew wpływa do krwioobiegu synaps prowokując zachowania bezpieczne, poszukiwania grala nie świętego a uświęconego przez pokoleń tysiące poszukujące jako każdy poszukuje pomiędzy mitami, w tkankach i płynach się zatracając, oddechy łapiąc ostatnie, ostatecznie nieskończone, włosy gładkie głaszcząc, płaszcząc, w płaszczu których się ukrywasz przed blaskiem księżyca.

ONO

Nie, nie odchodź… Czy wypełnienie pełne być może jeśli bliskości w nim nie ma, jeśli jest pośpiech, trysku wytryski, chrapnięcie na dzień dobry, pa! mała! na do widzenia? No powiedz… Ale prawdę mów!

ONA

A czym jest prawda? Prawdą wczoraj czy dzisiaj? Uczuciem, przeczuciem, poczuciem czy społeczną powinnością nawet jeśli społeczeństwu wbrew i pod prąd?

ONO

Prawda… sercem… umysłem czystem… Bez prawdy nie ma miłości… Miłości bliskości… Nawet gdy boli lepiej żeby była. Nawet gdy przeszkadza lepiej żeby była. Nawet jeśli nie po drodze lepiej żeby była. Bo przy końcu każdym i każdego to ona zostaje. Nie ono, i nie on. Ona – prawda…

ONA

Nie wierzę, nie czuję, nie widzę powodu.  Czuję potrzebę pełni, jedności, jing-jang teorii urzeczywistnienia. Odchodzę miła moja… Odchodzę bez wdawania się w dywagację pseudofilozoficzne… Nigdy z Heideggerem po drodze mi nie było… Ani Swedenborgiem… A Sokrates był obleśnym pedałem…

ONO

Ale ja nie chcę filozofii… Chcę słowa twoje spijać jak rosę o świcie z pajęczyn myśli twoich. Chcę oddechem twoim oddychać gdy noc zapada odległa i dzika. Chcę skórę twoją gładzić jak gładzi się pąki lotosu nad dzikim strumieniem. Chcę zapachem twoim płonąć jak dwie wieże płonęły nad światem. Chcę w tobie utonąć, na zawsze się pogubić, zjednoczyć, uroczyć i nigdy już nie obudzić…

ONA

Nie mów do mnie poezją. To takie… takie…. takie… trywialne to… blogowe, forumowe, czatowe, onlajnowe… Zupełnie nie życiowe…

ONO

Poezja? Nie życiowa… Nie mówię poezją, najmilsza… Słowami miłości przemawiam, słodyczą, którą mnie wypełniasz, światłem, które duszę mą wyświetla. Nie poezja… Najmilsza…

ONA
Nie miłość, kochana… Sex nas połączył… Miłość nie istnieje. Miłości mówię kategoryczne NIE! Miłość myśleć nie pozwala, miłość monogamii wymaga a ja wypełnienia pożądam gdzie nie ma miejsca na miłość. Iść muszę im szybciej tym lepiej bo widzę, że kajdany złote mi szykujesz i klatkę diamentową a ja z duszy cygańskiej jestem, stałości mojej nikt zaznać nie może, nawet ja sama jej nigdy nie doświadczę. Bo umrę. Zginę. Przepadnę.

ONO

Złorzeczysz?

ONA

Zła nie rzeczę. Bo zła nie jestem. Ty też zła nie jesteś. Inne jesteśmy. Ty kochasz, ja pożądam. Ty przytulasz. Ja pierdolę. Ty całujesz. Ja rżnę.

ONO

Kobietą będąc…?

ONA

Od kiedy rozróżniasz kobiety i nie kobiety? Ty? Cokolwiek być miało!!!

ONO

Cokolwiek… znaczenia nie pojęłaś… Kobiecość ciepłem promieniuje. Kobiecość miękkością uwodzi. Nawet ta twarda kobiecość rozumiejąca jest i współczująca. Różna niż męskość a słowa twoje mężczyzną podszyte. Skąd to? I jak to? I po co to tak? Gdy ja jestem tu z tobą. Ty jesteś tu ze mną. Wszechświat tworzymy. Piękno dziełem naszym. I ty na zniszczenie to wszystko? Ot, tak sobie…? Dla fiuta fanaberii?

ONA

Dla fiuta poczucia. Nie dla fanaberii. Jak możesz zrozumieć jeśli nie rozumiesz? Doświadcz choć raz…

ONO

Nie interesują mnie fiuckie doświadczenia. Dobrze mi tak jak jest.

ONA

Nie dyskutuj więc. I niższości fiuta nie udowadniaj jeśliś go nigdy w sobie nie poczuła!

ONO

Czy ja krzyczę?

ONA

Ja krzyczę! Wrzeszczę! Mordę drę! Z tęsknoty za orgazmem porządnym. Z tęsknoty za fiutem dostojnym co jak król mnie wypełni królową ze mnie czyniąc. Nie chcę już ciebie i twoich palców, twojego języka, twoich wibratorów, marchewek, ogórków, butelek… Chcę ciała pulsującego, dużego, potężnego…

ONO

I tak bardzo skończonego gdy tylko tchnienie białe z siebie wydali…

ONA

Tchnienia wspólne najpiękniejszym przeżyciem. Czy kiedykolwiek wspólnie z rozkoszy się wiłyśmy?

ONO

Nie chciałaś. Nigdy nie chciałaś w ten sposób. A pięknie być mogło. Wiem, bo doświadczyłam. Nie chciałaś… Dlaczego nie chciałaś? Czy zawsze dlatego, że zwiać pragnęłaś? I pretekst szykowałaś?

ONA

Nie myślę. Działam. Nie oskarżaj o pretekstowanie.

ONO

Więc kłamałaś mówiąc, że ważna jestem?

ONA

Byłaś ważna. Gdy mówiłam, że jesteś ważna. Chwile ulotne, migawki, łapię jak coś tam, pamiętasz tę piosenkę?

ONO

Hiphop
ONA

Takie właśnie jest życie całe. Ulotne. Z chwil malutkich złożone. Bez przywiązań. Żeby nie bolało. Raz tu, raz tam, przez chwilę, na chwilę, za chwilę, po chwili…

ONO

Nie chcę takiego życia. Chcę na zawsze. Na wieki wieków amen. Mieć pewność gdy zaufam.

ONA

Nie ma pewności. I nie ma zaufania. Sex jest. Lepszy lub gorszy. Lepiej gdy lepszy. Wzruszenie ramionami gdy gorszy. Nie ma nic więcej. Ciało jest. Piękne mniej lub bardziej. Brzuch płaski. Cycki b , nie mniejsze i nie większe niż 70… Kości miednicy wystające. Kolana kłujące. Sex szalony… Oko umalowane. Szminka na jego udach…

ONO

Idź.

ONA

Tak już?

ONO
Już tak.

ONA

Jak chcesz.

ONO

Idź…

ONA

Nie chciałam cię skrzywdzić…

ONO

Idź…

ONA

Przepraszam… Nie chciałam cię skrzywdzić…

ONO

Idź…

ONA

Więc idę. Decyzją twoją w ramiona jego popychana z nadzieją na pchnięcie wniebowzięcie.

ONO

Idź…

Ona znika. Światło punktowe na Ono.

ONO

Mam 23 lata. Jestem zwyczajną dziewczyną. Chciałabym, żeby ktoś mnie kochał. Żebym ja mogła kochać. Nie ktoś. Kobieta. Moja kobieta. Narzeczona. Kochanka. Żona. Przyjaciółka. Chciałabym mieć białą sukienkę. I żeby ona też miała białą sukienkę. Bo każda dziewczyna o tym przecież marzy. Tak nam to wbito do głowy. Nawet jeśli mówią, że mają to w dupie to gdzieś głęboko, bardzo głęboko siedzi ta królewna w wieży z feministycznych gadek… Nie ma sensu jej więzić. Kobieta jest kobietą. Matką. Bez kobiet nie ma życia. Bez kobiet nie ma ciepła. Nawet moi koledzy tak mówią. Spotykamy się, przytulamy… Potrzebują ciepła czasami. Nie wiem jak to jest gdzie indziej. Nie wiem czy geje z Londynu albo Amsterdamu albo San Francisco też przytulają się do swoich koleżanek lesbijek. Wiem, że robią sobie dzieci. Bez seksu. Też chciałabym mieć dziecko. Tak bardzo chciałabym mieć dziecko, dużo dzieci… Rodzinę… Taką jak moja… Wesołą, wspaniałą rodzinę. Święta. Dwanaście potraw. Ja, ona, nasze dzieci… może, żeby być fair to koledzy – ojcowie… Nasi rodzice… Jakie to byłyby piękne święta. Tyle ludzi. Tyle śmiechu. Tyle prezentów. Tyle radości. Mam 23 lata.  Jestem zwyczajną dziewczyną. Podobają mi się inne dziewczyny. Nigdy nie kochałam się z mężczyzną. Nie umiem. Nie napawa mnie to obrzydzeniem. Po prostu mnie nie kręci. Tak jakby ktoś mi zaproponował sex z krzesłem. Co innego przyjaźń… Faceci są wspaniałymi przyjaciółmi. Kobiety tak nie potrafią. Może przez to, że musiały przez mężczyzn kłamać… Mężczyzna, który jest przyjacielem nie zdradza… Kobieta w końcu zdradzi… za mężczyznę najczęściej, przeciwko drugiej kobiecie. Jestem jeszcze zbyt młoda, żeby to wszystko rozumieć. Dla mnie jest białe i czarne. Ona mówi, że z czasem czarne robi się jaśniejsze a białe się brudzi. I wychodzi, że wszystko jest szare. Ona idzie do mężczyzny, którego nie kocha tylko dlatego, że… nie wiem… naprawdę nie wiem dlaczego ona idzie do mężczyzny, którego nie kocha. Może dlatego, że mnie też nie kocha. Acz kiedyś go podobno kochała.  Może teraz boi się kochać. Z miłością jak z nałogiem. Miłość jest jedna. Tak jak nałóg jest jeden. Do kobiety czy do mężczyzny. Jedna miłość. Od wódki czy od heroiny. Jedno uzależnienie. Mam 23 lata. Jestem zwyczajną dziewczyną… Chcę urodzić dwoje dzieci. Chcę je dobrze wychować. Chcę pracować w szkole. Chcę pokazywać młodym ludziom, że tak naprawdę dobro zawsze zwycięża zło. Że trzeba się rozwijać. Chcę mieszkać z nią. Jedną, jedyną nią. Chcę mieć rodzinę. Zwyczajną rodzinę. Bo przecież jestem zwyczajną dziewczyną.

/światło gaśnie; zapala się drugie, nad stolikiem kawiarnianym, przy którym stoi jedno krzesło i kanapa; na kanapie Ona i On/

ONA

Cudownie, że czas dla mnie znalazłeś, mężczyzno ze snów moich… Tęskniłam za tobą… Tęskniłam jak kotka za wiosną gdy lutego dzień 29 się rozpoczyna. Tęskniłam jak Wenus do Marsa i Saturn do Plutona. Jak piotruś do czarnego i jak mysz do dziury… A propos…

ON

Nie mów… przez chwilę możesz proszę mówić przestać? Proszę?

ONA

Ależ oczywiście, tak kochanie, mówić przestać mogę, cóż to dla mnie mówić zaniechać, słów z ust nie wydobywać, oddech miarowy ustalić, język uśpić na minetę lub dwie…

ON

Proszę… Chciałbym posłuchać jak Ono śpiewa…

ONA

To lesba przecież… Cóż cię tak w lesbie fascynuje? Ja tu jestem… nie patrzysz. Jestem tu, siedzę w bliskości twojej rozkosznej… nie patrzysz. Mówię do ciebie, gorąca, płonąca, gorejąca niczym krzewów czerwonych połacie abisyńskie… nie patrzysz.

ON

Słucham… Jej słucham bo pieśń o miłości snuje… a miłości potrzeba w tym świecie, w tym mieście i miejscu, na kanapie tej też miłość przydać by się mogła, nie tylko pożądania złote pióra ale bliskości, ciepła, uśmiechu spokojnego woalka…

ONA

Ty szpilki całowałeś na stopach moich i ty lokami memi zachwycon z orgazmu w orgazm niczym anioł a nie mężczyzna frunąłeś…

ON

Ćśśśśśś….

ONO
/śpiewa piosenkę J. Kofty*/

Wiem, że miłość jest udręką
Bo się wszystkiego od niej chce
Ja pragnę mało, malusieńko
A właściwie jeszcze mniej

Ździebełko ciepełka
W codziennych piekiełkach
W wyblakłym na szaro obłędzie
Różowa perełka, ździebełko ciepełka
Znów wiem, że jakoś to będzie

Gdy serce ukłuje przykrości igiełka
I biedne się czuję, niczyje
Ciepełka ździebełko
Ździebełko ciepełka
Wystarczy i wszystko przemija

Ździebełko ciepełka
Diamencik ze szkiełka
Czułości kropelka na listku
Ciepełka ździebełko
Tkliwości światełko
W twych oczach wystarczy za wszystko."

ON

Rozumiesz?

ONA

Phi…

ON

Nie rozumiesz…

ONA

Dostałeś ode mnie wszystko. Wszystkie marzenia, fantazje, imaginacje, pożądania, wymagania, myśli nie wypowiedziane a nawet te nie zrodzone odgadywałam i w realną rzeczywistość zamieniałam. Ku twemu zadowoleniu. Ku radości twej a pamięci o mnie zachowaniu. Żebyś wiedział, że jestem. Twoja na wieki. Na zawsze. Od zawsze.

ON

Czego w jej łóżku szukałaś?

ONA

Ciebie szukałam, najmilszy…

ON

A kimże ja jestem, żeby w łóżku niewinnej dziewczynki mnie szukać? Wolanda ze mnie nie rób publicznie… W barze jesteśmy… W kawiarni… W galerii. W…, kurwa, co za czasy pierdolone!!! W miejscu publicznym w każdym razie gdzie kawę, herbatę i alkohol podają, gdzie Ono śpiewa po godzinach a inne one obrazy swe wieszają w cenach przystępnych dla przeciętnego geja.

ONA

Nie unoś się, kochanie… nie…

ON

Mnichem tybetańskim też nie jestem więc sztuki lewitacji nie zgłębiłem więc unosić się nie umiem. Więc co ja tu robię? I co ty tu robisz?

ONA

Ja zawsze u boku twego, najmilszy…

ON

Twór mój, wytwór i potwór. Potworniak. W co wierzysz?

ONA

W co wierzę?

ON

W echo wierzysz?

ONA

W echo wierzę? Nie… nie wierzę…

ON

Ateistka… To normalne w czasach naszych pauperyzacji pełzającej niczym anakondy z mambą skrzyżownia… Ale ja pytam: w co wierzysz?

ONA

A, wiara? Żeby żyć móc? Ta wiara?

ON

Obojętne…

ONA

Nie wiem w co wierzę. W coś wierzę. W chleb nie wierzę bo od chleba się tyje. W rodzinę nie wierzę bo rodzin nie ma, chyba, że gejowskie, jeszcze nie przechodzone, walką i krwią uświęcone… W honor nie wierzę, honor w powstaniu się spopielił, w kanałach utopił… Ja… w ciebie wierzę, w słowa twoje, w drogi twoje…

ON

O bożeeee…

ONA

Dlaczego? Ja nie mam nikogo innego… Tyś mnie stworzył wraz ze światem kolorowym. Twoja ja jestem nawet jeśli czasem gdzieś znikam ale przecież znikania tego sam mnie nauczyłeś, sam ty mi mówiłeś, że stałość niestałą tylko być może, że sex najważniejszy dla higieny psychicznej, że nie ma nic na tym świecie prócz zaspokajania… Słowa to twoje, moje objawienia… Zniknąłeś na pastwę innych mnie pozostawiając a ja przecież twoja… Jak mogłeś? I jak pytać dziś możesz… Lecz przyszedłeś… Więc wierzę, tak, w ciebie wierzę, najmilszy… I… w fiuta twojego… co orgazmem jedynym, jak diament twardym mnie obdarzył, niepowtarzalnym jak śniegu opłatek, komunię w ciele mym składając na moje zatracenie, przez własne me życzenie, na dłoni twojej skinienie..

ON

Wychodzę…

ONA

Nie rób mi tego, kochany… Lub wyjdź ze mną lub weź mnie zanim wyjdziesz. Ja mówić już nie będę, weź mnie tylko, ja proszę, i błagam, weź mnie jak brałeś lat temu dziesięć na tylnym siedzeniu twojego mercedesa, i w wannie z róży płatkami, i w wannie szampanem wypełnionej gdy moja srebrna sukienka na twój różowy smoking upadła, weź mnie jak brałeś na Wisły brzegu i na moście i pod sceną, i weź mnie jak wziąłeś po wizycie w Fugazi gdy spermę twą raz pierwszy po raz zasmakowałam i zrozumiałam, że jedynym jesteś ty dla mnie choć ja dla ciebie zabawką.

ON

Nie byłaś zabawką. A jesteś zabawką. Nie dla mnie… Dla siebie. Dla świata. Co się zmieniło? Przez dziesięć lat? Może dwanaście? Co się zmieniło od czasu gdy się kochaliśmy tak pięknie. Gdzie się pogubiłaś, że mówisz to co mówisz? Czy wiesz kim jesteś czy wiesz kim oni chcą żebyś była? A mnie w to nie mieszaj… Nie widzieliśmy się tak dawno… W jaką dróżkę skręciłaś ciemną i krętą? Gdzie jesteś?

ONA

Ja… nie wiem… Nie pamiętam… Przecież taką mnie chciałeś… O takiej mówiłeś…

ON

Ale gdzie ty jesteś??? Ty!!! Twoja pewność siebie, samo siebie uwielbienie, wiara i wiedza, żeś mistrzem świata, hrabią monte christo?

ONA

Ja… nie wiem… Nie pamiętam…

ON

Dałaś się porwać szarości przeciętności w pozorach fotomodelki… Ugrzęzłaś w kolorowych gazet zatrzęsieniu… Nawet do łóżka im wleźć pozwoliłaś… I nic nie zostało… Nie ma hrabiego monte christo, nie ma meksykańskiej czarownicy… Jest coś, co skamle o kawałek fiuta. Jest wielkie nic, które nie wie już nawet co to jest miłość. Nic jest. Jesteś nic. Wiesz o tym?

ONA

Ja… nie wiem… Nie pamiętam…

ON

Wierzysz we wszystko co mówią. Albo w nic nie wierzysz. Mity sobie tworzysz i w nie chcesz wierzyć. Nie myślisz, że czas płynie, że zmieniają się inni tak jak i ty się zmieniłaś. Ale ponieważ zapomniałaś więc już nawet nie pamiętasz z kogo w co się zamieniłaś. Jak mogłem się z tobą spotkać i myśleć, że będziesz matką moich dzieci??

ONA

Nie będę matką niczyich dzieci lub dzieci niczyich. Nie mogę rodzić dzieci. Nie chcę żadnych dzieci. Dzieci są obrzydliwe. Dzieci niszczą ciało, zabierają mózg, wyciągają piersi, rozciągają brzuch… Nienawidzę dzieci… Boję się ich… Krzyczą i kłamią, brudzą i śmierdzą, kradną i odchodzą…

ON

Ja chcę mieć rodzinę…

ONA

Rodzinę??? Ty, największy ogier w całej załodze, chcesz mieć rodzinę??? Nie… umieram… umieram tu i teraz… Rodzinę!!!

ON

Przecież też kiedyś chciałaś mieć rodzinę. I dzieci. Wtedy nie byłem gotowy. Teraz jestem. Teraz ty nie. Ciebie nie ma. Nastąpił zastraszający brak… odwrót, kołowrót, wodogłowie…

ONA

Kim jesteś?

ON

Nie jestem tym, który zła wiecznie pragnąc wieczne dobro czyni.

ONA

Kim jesteś?

ON

Tantrycznym kochankiem. Cierpliwym przyjacielem.

ONA

Zawsze tym byłeś. Nigdy nie chciałeś się rozmnażać.

ON

Ludzie się zmieniają. Ty też się zmieniłaś. Choć dziwnie. Inaczej. Nie mnie jednak oceniać. Dla mnie ty jesteś nie dla mnie. Już..

ONA

A było tak tuż, tuż… Nie rób mi tego… O seksie z tobą śnię od lat dziesięciu. Nigdy nie spotkałam innego, który tak jak ty się ze mną kochał. Nigdy nie spotkałam innego, który tak jak ty mnie dotykał. I nigdy nie spotkałam innego, który miałby fiuta choć odrobinę do twojego podobnego.

ON

Fiut jest nieważny. Nieważny zupełnie. Jedność jest ważna. Porozumienie. Bliskość. Oddanie. Zaufanie. W oczy patrzenie. Oddechów zsynchronizowanie. Serca dotykanie.

ONA

Tak będzie. Już teraz tak będzie. Zobaczysz jak pięknie.

ON

Och, nie kłam… wiem czego chcesz, wiem po co przyszłaś, wiem, że pończochy, pas burgundowy, wiem, że gotujesz się cała, otwarta szeroko, rozdziawiona bezzębnie, z nadzieją na wypełnienie fiutem moim potężnym… Więc nie kłam już więcej. Nie kłam… Kłamstwo tak boli, obrzydza, zasmradza…

ONA

Więc co ja tu robię?  Więc po co się łudziłam? Że ten co mnie stworzył będzie mnie kochać jak kiedyś mnie kochał…

ON

Kochać? Ty nie chcesz miłości. Chcesz rżnięcia, by wióry leciały, dłoń i fiuta mieć w sobie a i tak nie poczujesz spełnienia boś pusta. Pieprzenia na dachu kamienicy gdy słońce wschodem niebo pastelowo maluje. W metra zakamarkach na przekór policjantom lub ku przestrodze. Na ulicy Rozbrat porą niezbyt późną, by legii kibice mogli się na twój tyłek wypięty wgapiając o wytrysk przyspieszony pokusić. Chcesz krzyczeć i jęczeć. Nie! wołać nogi rozkładając. Drapać i gryźć, płakać i śmiać się. Czuć wszystko i nic już nie czuć.

ONA

Więc wiesz jednak…

ON

Nie dostaniesz. Nigdy nie dostaniesz. Bo żywi z trupami do łóżka nie chodzą. A ożyć jeśli chcesz – sama to zrobić musisz. Nie trzeba umrzeć, żeby nie żyć. I nie trzeba żyć, żeby móc umierać. Odchodzę. Nie dzwoń… Dopóki oddech głęboki płuc twych nie poparzy, światło słoneczne oczu nie wypali, uczucia serca nie rozerwą…

ONA


ONO
/śpiewa piosenkę J. Kofty**/


Nie, nie możesz teraz odejść
Kiedy cała jestem głodem
Twoich oczu, dłoni twych
Mów, powiedz, że zostaniesz jeszcze
Nim odbierzesz mi powietrze
Zanim wejdę w wielkie nic

Nie, nie możesz teraz odejść
Jestem rozpalonym lodem
Zrobię wszystko, tylko bądź
Bądź, zostań jeszcze chwilę, moment
Płonę, płonę, płonę, płonę…
Zimnym ogniem czarnych słońc

Nie, nie możesz teraz odejść
Popatrz, listki takie młode
Nim jesieni rdza i śmierć
Bądź – proszę cię na rozstań moście
Nie zabijaj tej miłości
Daj spokojnie umrzeć jej

/On i Ona znikają; na scenie oświetlona jest tylko Ono; gdy kończy śpiewać siada; po chwili przysiada się do niej On/


ON

Pięknie śpiewasz.

ONO

Dziękuję.

ON

Nie chodzi mi o łatwy podryw. Naprawdę bardzo mi się podobało jak śpiewałaś.

ONO

Miło mi. Ja… ja jestem lesbijką więc nawet jeśli to miałby być podryw to i tak nic by z tego nie wyszło.

ON

Wiem.

ONO

Jak to?

ON

Ona mi powiedziała.

ONO

Ona?

ON

Tak…

ONO

A więc to ty?

ON

…?

ONO

Odeszła. Zostawiła mnie dla ciebie. Nie chciała bliskości. Chciała seksu. Chciała najdłuższych i najbardziej wstrząsających orgazmów współczesnego świata. Chciała być piękna, żebyś jej pożądał. Żeby cały świat się nią zachwycał… Zatrzymywał się dla niej, wielbił ją i opiewał… Wydaje fortunę na kremy, masaże… Chciała być piękna na wieki wieków amen. Jak królowa śniegu. Choć ją kochałam,

ON

Też ją kiedyś kochałem. Była inna. Czy mogłem ją zniszczyć? Czy to była jej decyzja?

ONO

Zgubiona próbowała odnaleźć. Stąd pewnie moje łóżko. Nie wiem. Jestem jeszcze młoda.

ON

Ja powinienem wiedzieć. A może można coś jeszcze dla niej zrobić? Żeby wróciła. Taka jak kiedyś… Roześmiana. Otwarta. Spokojna.

ONO

Nic już nigdy nie będzie jak kiedyś. Jej już nie ma. Ona odeszła. I odejdzie jeszcze dalej. Jeszcze bardziej. Jeszcze głośniej. Będzie leżeć na barze a mężczyźni i kobiety będą spijać z niej tequillę, sól i limonkę zlizywać. Będzie tańczyć w samych podwiązkach i oblewać się szampanem. Będzie leczyć kaca śnieżną ścieżką koksu.  Aż ocknie się nieprzytomna na ulicy obcej i brudnej. I nie będzie nic pamiętała…

ON

I wtedy wróci…

ONO

I wtedy się zabije…

ON

Nie…

ONO

Tak.

ON

Dlaczego?

ONO

A po co żyć będzie? Pusta… Samotna… Nieukochana… Odtrąciłeś ją… Choć robiła wszystko, by być taką jakiej chciałeś…

ON

To było dawno… Kiedyś… Dawno temu… Gówniarz byłem…

ONO

Dla niej mistrz…

ON

Ona… ona mówi, że od dzieci rozciąga się brzuch i piersi…

ONO

Bo to prawda…

ON

Ale przecież coś musi pozostać…

ONO

A wiesz ile jest roboty przy dziecku? Żeby je wychować? Nie żeby sobie rosło i sobie było ale żeby je wychować? Full time job… Albo i dwa joby…

ON

No i co z tego?

ONO

Nic… Ja tylko staram się ją zrozumieć…

ON

Kochasz ją?

ONO


ON

A ja już nie… Wtedy… wtedy była jak świeżo rozkwitnięty bez… I nie była taka chuda… Była piękna… Swobodna… Roześmiana… Wolna… Tak… Była wolna…

ONO

Nie ty ją zniewoliłeś?

ON

Nie… Sama założyła sobie te wędzidła… Zniknąłem… To prawda… Ale wiedziała, że zniknę… Zawsze znikałem… Był szalony sex a później znikałem… Zero przywiązań… Z nią trwało to dłużej… Nie umiałem odejść tak jak od innych… W końcu odszedłem… Wiedziała, że tak będzie…

ONO

Ona robi dokładnie to samo…

ON

Co robi dokładnie to samo?

ONO

Robi z ludźmi to, co ty zrobiłeś z nią…

ON

Jak to?

ONO

Jest z kimś przez chwilę… później znika… nie chce się angażować, nie chce kochać, nie chce być kochana… chce się pieprzyć i iść dalej…

ON

Ale to nie przez mnie…

ONO

Przez ciebie…

ON

Nie!

ONO

Tak!

ON

NIE!

ONO

Tak!

ON

Oczywiście, że nie… Wtedy wszyscy tak robili… Taki był czas… Ale to się skończyło… Ile można pieprzyć dla samego pieprzenia?

ONO

Nie wiem… Ona to robi…

ON

Ona się boi… Ona nie umie… być z drugim człowiekiem, otworzyć się, zaufać, nie chce rodziny, nie chce związku, chce seksu…

ONO

No…

ON

No i co?

ONO

Trzeba się z nią pożegnać…

ON

A myślałem, że będziemy mieli dzieci… Kiedyś o tym rozmawialiśmy…

ONO

Kiedyś, kiedyś, kiedyś… Wszystko kiedyś… A teraz jest teraz… I przestań się zachowywać jak jakaś babcia stuletnia… Mam dosyć… Ta rozmowa zupełnie donikąd nie prowadzi… To wszystko w ogóle donikąd nie prowadzi… Jestem zmęczona…

ON

Poczekaj… A ty… ty chcesz mieć dzieci?

ONO

Pewnie…

ON

A chciałabyś mieć dzieci ze mną?

ONO

Słucham?

ON

Bo wiesz… Mnie już nie interesuje seks jako taki… Ja mam inne sprawy… Czy innym się zajmuję, na coś innego potrzebuję energii… Ale chciałbym mieć rodzinę… Ja wiem, że to co mówię może brzmieć trochę dziwnie…  Nie jestem gejem… Tylko… nie wiem… może za dużo tego było w moim życiu… Chciałbym móc się przytulić do kogoś, pogadać, posłuchać muzyki, patrzeć jak rosną nasze dzieci ale nie pieprzyć… Rozumiesz?

ONO

Rozumiem…

ON

?

ONO

Ok… Ale co gdy spotkam kogoś kto będzie dla mnie ważny?

ON

Będziemy mieszkać we trójkę… Mi to naprawdę nie przeszkadza… Ja po prostu chce mieć do kogo wracać…

ONO

A co z nią?

ON

Było by pięknie gdyby mogła z nami być…

ONO

Wybaczysz jej?

ON

Wybaczyć? Tu nie ma nic do wybaczania…

ONO

Przecież kazałeś jej odejść bo nie była sobą… Czy jesteś w stanie przyjąć ją taką jaka jest?

ON

Jaka jest…  Nie wiem… Jeśli zaakceptuje fakt, że seks tylko z tobą…

ONO

Nie zaakceptuje…

ON

Skąd wiesz?

ONO

Bo do ciebie odeszła. Ode mnie…

ON

Do mojego fiuta, nie do mnie… A to zasadnicza różnica… Mojego fiuta już nie ma…

ONO

Trzeba więc będzie z nią pogadać…

ON

A dzieci?

ONO

Urodzę ci dzieci… Ale bez seksu…

ON

Oto spełniają się moje marzenia…

ONO

Choć nie powinny… Nie byłeś dobrym człowiekiem…

ON

Nigdy nie kłamałem…

ONO

Ale raniłeś…

ON

Nieświadomie

ONO

A jednak…

ON

Swoje odrobiłem… Nie wiesz wszystkiego…

ONO

Nie wiem… Nie muszę wiedzieć… Masz dobrą wibrację… i spokojne spojrzenie… i dla niej jesteś ważny… Nawet jeśli inaczej jest teraz niż kiedyś…

ON

Wrócimy ją… Zrobimy to dla niej, dla mnie, dla ciebie…

ONO

Ja nie potrzebuję…

ON

A ona?

ONO

Zmienię ubranie… Zaraz przyjdę… Zanim wyjdziemy… Do domu?

/Ono znika, On zostaje sam/

ON

Kiedyś mówili o mnie „młody bóg”. Choć nie byłem już tak młody. Mam 43 lata. Większość moich kolegów nie żyje. Zabili się na motorach albo zaćpali w różnych konfiguracjach. Paru zostało wchłoniętych przez organizmy rodzinne. Ja przetrwałem. Zbudowałem swój kawałek kapitalizmu i zgłosiłem dezinteresmą. Spędziłem kilka lat w Indiach. Odkryłem Pakistan, Afganistan, trupy zbierałem w Tajlandii… Prawdziwe życie… Wróciłem, żeby coś po sobie zostawić. Pewnie, że tam też mogłem się rozmnożyć. Albo przywieźć kobietę. Piękne są… Ale to nie tak… Jestem stąd… Tu się urodziłem i tu się wychowałem. I chcę, żeby tu się urodziły i wychowały moje dzieci. To jest teraz dla mnie najważniejsze. Gdy zadzwoniła pomyślałem, że będzie jak dawniej. Jak wtedy, kiedy mówili o mnie „młody bóg”. Choć nie byłem już tak młody. Mam 43 lata. Pomyślałem, że spełni się to wszystko o czym szeptaliśmy podczas bezsennych nocy. Tak bardzo się pomyliłem… Moja intuicja wzięła sobie długoterminowy urlop. Jest mi tak źle. Jest mi przykro i smutno. Nawet oglądanie umierających na bajzlu kumpli nie było tak dotkliwym przeżyciem. Ale ich nie kochałem. Albo kochałem inaczej. Z nimi nie sypiałem. I nigdy nie myślałem, żeby mieć z nimi dzieci. A gdy ją pieprzyłem, dziesięć lat temu, ta myśl pojawiała się i znikała… pojawiała i znikała… pojawiała i znikała… Kusiła… Ale jeszcze nie dojrzała. Aż przyszedł czas. A matka moich dzieci została fotomodelką i prezenterką w młodzieżowej telewizji, ma kilkanaście kilogramów niedowagi, pieprzy się ze wszystkimi i ciągle jej mało… A mogło być tak pięknie… Kurwa mać!!! Co jest nie tak??? Gdzie jest błąd? Jaki kod nie wszedł? Albo jakiego jest za dużo? Moje dzieci urodzi lesbijka, która kocha kobietę, która kocha mnie, którą ja kiedyś kochałem i może nadal kocham tylko się boję miłości do kogoś tak obcego… A może się boję, że wróci tamto uczucie niespełnienia, pragnienie zaspokojenia, poszukiwanie czegoś, co jest bliżej niż na wyciągnięcie ręki…A może sam nie wiem czego chcę…  może wstyd się przyznać… może zostałem gdzieś daleko z tyłu a ona poszła do przodu i wyprzedziła mnie o lata świetlne… może wciąż jestem w Afganistanie, nastukany ziołem i tylko to wszystko sobie wymyślam… Albo może w ogóle jesteśmy powymyślani… Papierowi… Sterowani… Taka metamakieta… A może tylko makietka…. Skąd mamy to wiedzieć? Wiemy nic… Może rzeczywiście jak u Wachowskich… Nie wiem… Nie wiem… I nie wierzę tym, którzy twierdzą, że wiedzą… Chciałbym, żeby ona wróciła… Żeby ubrała się jak człowiek, nie jak manekin… Żeby nie miała pomalowanych oczu i policzków… Żeby się uśmiechała całą sobą… Gdzie się nie spotkaliśmy?

/gaśnie światło; po chwili Ono, On i Ona na łóżku/

ONA

Tańczę na stole, kieckę zadzieram, depczę kieliszki, tłukę szkłooooo… Łyczka ktoś sobie winszuje? Zanim udamy się w głąb dusz naszych bezecnych na orgię w wyobraźni bo jednemu nie staje, druga lesbijka a trzecia się zaraz napierdoli aż strach…

ON
Jak długo?

ONA

Będę tak skakać i śpiewać i ciągnąć burbona z gwinta? Tak długo aż nie padnę. A gdy padnę to wstanę niczym sfinks z popiołów, w diament się zamienię, zabłysnę, oślepnę i znowu zacznę od początku, który zawsze, nieodmiennie na końcu w początek się znowu zamienia.

ONO

Nie skacz po mnie…

ONA

Och przepraszam panią najświętszą, czystą jak łza co w miłość wieczną wierzy bo gdyby zwątpiła to w kość słoniową by się zamieniła.

ON

Po co?

ONA

Nienawidzę was… Nie wiem po co mnie tu przyciągnęliście ale czuje, że was nienawidzę…

ON

To postęp…

ONA

To podstęp…

ONO

Posłuchaj…

ONA

Zaśpiewam!

ONO

Posłuchaj…

ON

Ono cię kocha…

ONA

Też mi rewelacja, objawienie, z nieba zstąpienie…

ON

Ja też cię kochałem…

ONA

Lecz już nie kochasz bo kochać to znaczy zaakceptować a tobie się życie moje, choć twoje, zupełnie nie podoba… Wybacz najmilszy, nie dane mi było z talibami hasz palić, nie dane mi było przez góry się przedzierać, nie wiem co ważne jest w życiu a co nieważne, wiem, że łóżko jest dla mnie tym czym dla ciebie wiem nie co… a w zasadzie nie wiem bo tylko oskarżać mnie umiesz…

ONO

Nie płacz…

ONA

Jak łez mam zaniechać gdy wszystko co tak być powinno jest wprost proporcjonalnie odwrotne, gdy człowiek co guru moim, bogiem nad bogami, twarz na makatce i po drugiej stronie lustra, gdy człowiek w czasie przeszłym mówi o mnie i o uczuciach i krzyczy, że mnie nie ma gdy jestem, jestem bo płaczę, jestem bo czuję, a on krzyczy, że martwica, znieczulenie, pawulon, gorzej niż heroina więc tak, więc płaczę a łzy niech żłobią bruzdy na policzkach mych gładkich jak jedwab, niech bruzdy głębokie wyżłobią ku zapamiętaniu tej chwili, chwil tych niedocenienia…

ON

Ożyłaś?

ONA

Nigdym martwa nie była…

ON

Byłaś… Gdybyś nie była, nie odeszłabyś, nie dzwoniła…

ONO

Wiesz?

ONA

A kogo to dzisiaj obchodzi… Dla was jestem martwa jak kawka w centrum miasta, jak gołąb w kominie, martwa, śmierdząca, tak bardzo nieprzyjemna…

ON

Ale czujesz… Coś się zmieniło od spotkania naszego ostatniego…

ONA

Czuję? A może udaję? Może te łzy z pojemnika plastikowego, lunch boxu, butelki pet? Skąd możesz wiedzieć?

ONO

Zawsze czułaś… Uciekać tylko ci było po drodze, wiedzieć, nie wiedzieć, uciekać…

ONA

Nie uciekać… Nie być, nie zatrzymywać się, w drodze być, panna ONA nieustająco w podróży, z croisantem i kawą na śniadanie bynajmniej nie u tiffaniego, za każdym szelestem się oglądająca z nadzieją na człowieka choć już dawno znaczenie zgubiła, siebie zgubiła, przyjaciół zgubiła, a może nigdy nic nie miała więc i gubić co nie było w zawiei deszczowej, więc tylko liście czerwone do koszyka i kasztany na przyjaciół, o dłoniach zapałkowych i oczach koralikowych na klej kropelkę przytroczonych, żeby pogadać było z kim i o czym bo przecież gdy się wygląda jak ja wyglądam to gadać się nie ma prawa więc maska tak już do twarzy przyrośnięta, że twarzą się stała, nic nie wiem, nic nie rozumiem, nie ma mnie, jestem, nie ma, jestem, ty jesteś, on jest, ciebie, nie ma, jego, nie ma, zamieszanie, pomieszanie, mąki przesianie, plew odrzucenie, wiec może plewem jestem, plewą, prewką ze świetlną od oryginału odległością…

ON

Kochanie…

ONA

Nie jestem twoim kochaniem!

ON

Proszę… Musimy porozmawiać…

ONA

Rozmawiamy…

ONO

Nie, ty mówisz…

ONA

Milczę…!

ON

Ono urodzi nasze dzieci… Ono cię kocha… Ja cię kochałem i mam nadzieję, że znowu cię pokocham… Ty mnie kochałaś… Ono też chyba… Pytanie: zamieszkaj z nami…

ONO

Bez zobowiązań, tak jak zawsze mówiłaś, po prostu grupa przyjaciół, serc przetrąconych, zawsze na siebie liczyć żeby można było, a gdy znowu w pogoń za orgazmem się wybierzesz to ze świadomością, że masz gdzie wrócić, że szklankę wody ci podamy, że…

ON

A miłość może się obudzi… I ty może po czasie na wyhamowanie się z lekka odważysz…

ONA

Powariowali… Gorzej niż moja matka świętej kiedyś pamięci co spoczywać będzie w spokoju rozsypana nad morskimi falami…

ONO

Ranisz niczym sztylet bezpański… Bezmyślnie, bez sensu, bezbłędnie…

ONA

Ranić dopiero zacznę niczym łania z rana zraniona, płód poroniony w zaświaty wysłany…

ON

Nie tak…

ONA

Ty mówić jak nie będziesz. Prawo to sobie odebrałeś brakiem miłości…

ON

Tobie miłości brak, nie mnie…

ONA

Ja pragnę miłości… Umieram z tęsknoty za nią…

ONO

Nieprawda…

ONA

Odezwała się… Małolata…

ONO

Gdy samotna byłaś w macicy mojej się zawierałaś… Wracałaś do mnie, łzy w moje piersi wlewałaś, by później spijać je jęcząc z rozkoszy… Pytałaś czy wygląd twój uwiedzie samców kolejnych, sztuczki na mnie najpierw próbowałaś zanim w świat z nimi poszłaś, w moich sukienkach na kastingi, z moimi pocałunkami na łonie szłaś i zwyciężałaś… Cóż więc znaczyć mają słowa twoje? Śmierci się po mnie spodziewasz? Nie… Ja żyć będę… długo i szczęśliwie z dziećmi w domu, z miłością, szacunkiem, zaufaniem…

ON

To właśnie dać ci chcemy… Zamiast twojego zamieszania, pomieszań eskalacji, rozdwojeń, rozmnożeń niepotrzebnych, popychu przepychu w depresji trenach…

ONA

Nie potrzebuję waszej łaski…

ONO

To nie jest łaska… To jest odruch serca… Decyzja przemyślana bo inna być nie mogła… Jeśli się kocha kogoś bardziej niż siebie samego to najlepsze się chce dla niego, o sobie zapominając więc…

ONA

…on nie chce najlepszego. On nie wiem czego chce…

ON

On też nie zawsze wie czego chce…

ONO

Czy są jeszcze ludzie, którzy zawsze wiedzą czego chcą?

ONA

Ja wiem…

ON

Ja nie wiem.

ONO

Ja nie wiem.

ONA

No i co?

ON

Powiedz.

ONO

Jak czujesz…

ON

Co czujesz…

ONA

…i gdzie czuję? Tu czuję… na piersiach mych kształtnych i pięknych, na sutkach brązowo-różowych, co nie są ani za duże ani za małe, na szyi długiej i białej co strefą erogenną jest potężnie, na brzuchu też czuję gdy palcem przez pępek sunę i niżej gdy schodzę, do włosów łonowych linii magicznej, i kręcę się w kółko przez chwilę o ciepło na czole się przyprawiając, aż otwarta jestem na palec, dwa palce, trzy palce, cztery palce i pięć… dłoń całą czuję… tak czuję, że żadne z was dać tego mi nigdy móc nie będzie mogło.

/oni znikają; Ona zostaje sama/

ONA

Wiem o sobie wszystko. Gdy w lustro patrzę twarz widzę raz obcą a raz nieobcą. Twarz, która ciąży więc nigdy nie zaciąży choć ciążyć będzie do końca dni swoich. Twarz, która się boi choć słowa strach nie wymawia. Twarz, która z uśmiechem do ludzi a z płaczem do samej siebie histerii obcym nie pokazywać, tak wychowana, histeria dobra jest dla mięczaków i niezależnie od tego jak miękka jestem, galaretowata, słowa nie dotrzymująca sobie samej złożonego to przecież ja wiem tylko a świat niech się napawa siłą mą z barbielandu bo przecież nie z wnętrza pochodzącą. Bo czym jest wnętrze? Głębią niezgłębioną, do której ręka żadna i fiut nawet czarny i wielki nie dotrze? Czy może myślą ulotną, punktem znikającym, którego stałość w działaniach odmierzana, wolą podlewana, spokojem nawożona? Mężczyzna chciał czego nie wiedział. Aż znalazł, że nic do znalezienia nie ma. I karze kobietę, która poszukiwać się odważa. A inna kobieta, choć uczciwa wydawać by się mogła, za fiuckim dopełnieniem biegnie, goni, leci archetypowi przytakując, macierzyństwo celebrując, rodzinę wirtualną choć namacalną budując z kimś kogo kochałam, kto drogi mi różne pokazał, kto kochać mnie uczył bez miłości a teraz tak często słowa tego nadużywając i skromność fałszywą przywdziewając upokorzyć mnie pragnie, za miłość moją do niego, za uczciwość w wyborach, za pójście pod prąd, na przekór wartościom rodzinnym, prokreacyjnym. Bo gdy mężczyzna pieprzy co popadnie to samcem jest wspaniałym. Kobieta natomiast jest dziwką na banicję skazaną, szkarłatną literą przyozdobioną, na stosie płonącą… Strach… Strach powoduje większy strach… Gdy wszyscy przeciwko mnie, kim jestem by zostać? Gdy przez najbliższych zdradzona, do pokory słowem przymuszana, kim jestem by zostać? Kto zna odpowiedź? Kto kim jest wie? Kim jest? Skąd jest? Dokąd podąża i ile ma na to czasu…? Cynizmem myśli pokryte niczym dragqueen ciało brokatem… Tak… maska na masce… W zamaskowanym świecie gdzie prawda leży? Pod piórami pawimi czy tyłkiem pawiana? Prawda już dawno się udusiła smrodem kłamliwych oddechów… Mam 33 lata. I starczy… Nie wiem ile żył Budda ani Mahomet… Wiem ile żył Chrystus Jezus… Pochodzę z kręgu kultury europejskiej, której pomieszanie ostatecznie i mnie pomieszało i ich pomieszało, zmieszało w blenderze miksując z kawałkami lodu i kiwi plasterkami, nic pozostawiając. A zamiast kręgosłupa mamy słowa… A zamiast obietnic mamy uśmiechy… A zamiast miłości mamy szybkie numerki albo seks tantryczny… Nie… nie narzekam… Ani nie żałuję… Nawet jeśli wybór to był nie mój tylko świata dobrze mi z tym było. Mam 33 lata. I starczy… Po co starać się bardziej? Po co gonić za jeszcze gdy osiągnęło się wszystko? Każda biała plaża jest taka sama, każde turkusowe morze jest takie samo, każda rafa jest taka sama, każda palma jest taka sama, każdy hamak jest taki sam… A orgazm? W zasadzie każdy orgazm jest taki sam… Oprócz tego jednego… co zdarza się raz… w całym życiu raz się zdarza… I szczęśliwi, którzy w starości go przeżywają… Bo wiedzą przynajmniej po co po ziemi się tłuką przez lata długie i mroczne… Mam 33 lata… I starczy… Drugi raz już tego nie przeżyję… Jak pięknie jest wiedzieć. I z wiedzą tą odchodzić… W spełnieniu pełnym… niespełnienia…

/Ona rozcina sobie żyły żyletką… gra muzyka w stylu lounge… On i Ono uprawiają sex…/

KONIEC



  • *utwór wykorzystany bez wiedzy spadkobierców autora
  • ** utwór wykorzystany bez wiedzy spadkobierców autora
 copyrights: Joanna Wrześniowska