sobota, 10 czerwca 2017

Zmęczenie



Ogromne zmęczenie. Zmęczenie własną głową. Zmęczenie zmęczonym ciałem. Zmęczenie ludźmi. Zmęczenie światłem. Ciemność daje ukojenie. Cisza daje ukojenie. Myśli wybuchają niczym miny pod ciężarem nieostrożnej stopy. Spać. Odejść. Zniknąć. A przecież nie można. Trzeba trwać. Trzeba iść. Trzeba robić. Trzeba być. Kiedy nie ma siły na cokolwiek, jak można cokolwiek. A przecież można. Zagadka. Paradoks. 
Popatrzyła na starszą kobietę. Piękną. Elegancką. Chudą. Popatrzyła. Zapatrzyła się. I wpatrzyła. Postanowiła, że też taka będzie. Przecież już niedługo. Czas płynie tak szybko. Pierwszy krok - przestać jeść. Drugi krok - ruszać się dużo. Trzeci krok - spać gdy wszyscy śpią. Bo sen to zdrowie. Podobno. Czwarty krok - nie dać się. Najtrudniejszy. Zawsze się dawała. Wcześniej lub później. Upadała. A podnieść się za każdym razem coraz trudniej. Więc tym razem - nie dać się. Żeby skały srały. Nie dać się. Wytatuować na nadgarstkach. W imię czego? W imię szacunku dla samej siebie. W imię letnich sukienek. W imię Levi’s 501 29/30. W imię spódniczki tenisowej. W imię dumy. I poczucia sprawczości. Choć zmęczenie. Obezwładniające. 
Uciec. Ukryć się. Schować. Zaszyć. Nie wystawać. Dlatego takie otorbienie. Otłuszczenie. Żeby nie widać. Żeby nie boleć. Żeby nie goreć. Choć goreć tak bardzo w marzeniach. Ale strach przez wielką dziurą w sercu. Więc żeby nie goreć. Coraz szerzej. Coraz ciężej. Aż zmęczenie. Nie do opisania. Zadyszka. Kłucie w kolanach. Ogień w płucach. Słabość. Bezsiła. 
Spojrzenie. Zachwyt. Bezzazdrość. Czysty zachwyt. I myśl, że też tam może być. Dokładnie tam. Może za trzy miesiące. Może za pół roku. Ale może tam być. Jeśli tylko będzie chciała. Jeśli tylko się nie da. A co kiedy przyjdzie zaćmienie i zapomni, że miała się nie dać? Co jeśli myśli ją przekonają? Co jeśli stwierdzi, że w cholerę to wszystko i tak nic się już nie wydarzy? Ból. Kłucie w kolanach. Ogień w płucach. Słabość. Bezsiła. Coraz większa nienawiść. Do samej siebie. Obrzydzenie. Wstyd. 
Wyrzucić wszystkie lustra. Nie patrzeć. Odwracać głowę od wystaw sklepowych. I tak nic jej się nie należy. Nigdy się nie należało, a teraz tym bardziej się nie należy. Bolą łydki. I kręgosłup boli. Już cały boli. Kiedyś bolał tylko w jednym miejscu. Mroczki przed oczami. Sekundowe black outy. Choć sekundowe to doskonale zauważalne. Wstać. Nie siedzieć. Gdy się siedzi to plecy pękają, a w łydkach zagnieżdżają się małe, ale skuteczne świderki. 
Nigdy nie chciała taka być. I gdy zastanawia się jak to się stało, nie umie znaleźć odpowiedzi. Gdzie się pogubiła? Gdzie się zatraciła? W czym utonęła na tak długo, że zapomniała kim była. Kogo oszukiwała, a z kim była szczera. Widziała, czy zupełnie oślepła? Nie ma odpowiedzi. A nawet gdyby były, niczego by nie zmieniły. Fakty są faktami. Zadyszka. Kłucie w kolanach. Ogień w płucach. Słabość. Bezsiła. 
Więc po raz ostatni - nie dać się. Wytrwać. Dotrwać. Poczuć dumę z samej siebie. Bez niczyjej pomocy. Być sobą i już nigdy się nie zgubić. Nie dać się. Ulepić. Oślepić. Urobić. Skompromisować. Zapomnieć. Oszukać. Wypędzić na manowce. Zakręcić. Zginąć. Przepaść. Bez wieści. Iść dumnie i mieć gdzieś co, kto, kiedy, jak i z kim. Iść swoją drogą choćby wszyscy uważali, że ta droga prowadzi donikąd. To będzie jej nikąd. Nikogo więcej. Jej własne, wydeptane, prywatne nikąd i tylko ona będzie mogła ocenić czy rzeczywiście nikąd, czy może jednak do. 

W jej oczach na chwilę pojawił się ogień. Wybuchł potężnie. Ogrzał cały świat. Ale nie dotrwał do świtu. Nie przetrwał nawet końca godziny. Zgasł jak i ona gaśnie. Aż zgaśnie. I słuch po niej zaginie. I nikt nie będzie pamiętać. Bo przecież zmęczenie. Szarość. Nic.