Ogromne zmęczenie. Zmęczenie własną głową. Zmęczenie zmęczonym ciałem. Zmęczenie ludźmi. Zmęczenie światłem. Ciemność daje ukojenie. Cisza daje ukojenie. Myśli wybuchają niczym miny pod ciężarem nieostrożnej stopy. Spać. Odejść. Zniknąć. A przecież nie można. Trzeba trwać. Trzeba iść. Trzeba robić. Trzeba być. Kiedy nie ma siły na cokolwiek, jak można cokolwiek. A przecież można. Zagadka. Paradoks.
Popatrzyła na starszą kobietę. Piękną. Elegancką. Chudą. Popatrzyła. Zapatrzyła się. I wpatrzyła. Postanowiła, że też taka będzie. Przecież już niedługo. Czas płynie tak szybko. Pierwszy krok - przestać jeść. Drugi krok - ruszać się dużo. Trzeci krok - spać gdy wszyscy śpią. Bo sen to zdrowie. Podobno. Czwarty krok - nie dać się. Najtrudniejszy. Zawsze się dawała. Wcześniej lub później. Upadała. A podnieść się za każdym razem coraz trudniej. Więc tym razem - nie dać się. Żeby skały srały. Nie dać się. Wytatuować na nadgarstkach. W imię czego? W imię szacunku dla samej siebie. W imię letnich sukienek. W imię Levi’s 501 29/30. W imię spódniczki tenisowej. W imię dumy. I poczucia sprawczości. Choć zmęczenie. Obezwładniające.
Uciec. Ukryć się. Schować. Zaszyć. Nie wystawać. Dlatego takie otorbienie. Otłuszczenie. Żeby nie widać. Żeby nie boleć. Żeby nie goreć. Choć goreć tak bardzo w marzeniach. Ale strach przez wielką dziurą w sercu. Więc żeby nie goreć. Coraz szerzej. Coraz ciężej. Aż zmęczenie. Nie do opisania. Zadyszka. Kłucie w kolanach. Ogień w płucach. Słabość. Bezsiła.
Spojrzenie. Zachwyt. Bezzazdrość. Czysty zachwyt. I myśl, że też tam może być. Dokładnie tam. Może za trzy miesiące. Może za pół roku. Ale może tam być. Jeśli tylko będzie chciała. Jeśli tylko się nie da. A co kiedy przyjdzie zaćmienie i zapomni, że miała się nie dać? Co jeśli myśli ją przekonają? Co jeśli stwierdzi, że w cholerę to wszystko i tak nic się już nie wydarzy? Ból. Kłucie w kolanach. Ogień w płucach. Słabość. Bezsiła. Coraz większa nienawiść. Do samej siebie. Obrzydzenie. Wstyd.
Wyrzucić wszystkie lustra. Nie patrzeć. Odwracać głowę od wystaw sklepowych. I tak nic jej się nie należy. Nigdy się nie należało, a teraz tym bardziej się nie należy. Bolą łydki. I kręgosłup boli. Już cały boli. Kiedyś bolał tylko w jednym miejscu. Mroczki przed oczami. Sekundowe black outy. Choć sekundowe to doskonale zauważalne. Wstać. Nie siedzieć. Gdy się siedzi to plecy pękają, a w łydkach zagnieżdżają się małe, ale skuteczne świderki.
Nigdy nie chciała taka być. I gdy zastanawia się jak to się stało, nie umie znaleźć odpowiedzi. Gdzie się pogubiła? Gdzie się zatraciła? W czym utonęła na tak długo, że zapomniała kim była. Kogo oszukiwała, a z kim była szczera. Widziała, czy zupełnie oślepła? Nie ma odpowiedzi. A nawet gdyby były, niczego by nie zmieniły. Fakty są faktami. Zadyszka. Kłucie w kolanach. Ogień w płucach. Słabość. Bezsiła.
Więc po raz ostatni - nie dać się. Wytrwać. Dotrwać. Poczuć dumę z samej siebie. Bez niczyjej pomocy. Być sobą i już nigdy się nie zgubić. Nie dać się. Ulepić. Oślepić. Urobić. Skompromisować. Zapomnieć. Oszukać. Wypędzić na manowce. Zakręcić. Zginąć. Przepaść. Bez wieści. Iść dumnie i mieć gdzieś co, kto, kiedy, jak i z kim. Iść swoją drogą choćby wszyscy uważali, że ta droga prowadzi donikąd. To będzie jej nikąd. Nikogo więcej. Jej własne, wydeptane, prywatne nikąd i tylko ona będzie mogła ocenić czy rzeczywiście nikąd, czy może jednak do.
W jej oczach na chwilę pojawił się ogień. Wybuchł potężnie. Ogrzał cały świat. Ale nie dotrwał do świtu. Nie przetrwał nawet końca godziny. Zgasł jak i ona gaśnie. Aż zgaśnie. I słuch po niej zaginie. I nikt nie będzie pamiętać. Bo przecież zmęczenie. Szarość. Nic.