Ostatnia szklanka. Obydwie butelki już puste. Ostatnia po raz tysięczny. Ostatnia raz na
tydzień, raz na dzień, raz na popołudnie. Szklanki są legalne. Choć brown działałby lepiej.
Dużo lepiej. Lecz strach. Jego oczy, dwie przepaście kiedy siedział u jej stóp. A później ból.
Jeden, drugi, milionowy... Opustoszały brzuch. I strach. Rodzina boli. Mężczyzna boli. Kobieta
boli. Dziecko boli. Boli kot. I boli pies. A w kuchni spokój. Rozpiąć ciało na ze stali
chirurgicznej rusztowaniu. I przeciąć na pół jednym, szybkim ruchem samurajskiego miecza. I
wypluć cały ten ból. Nie ma rusztowania. Nie ma miecza. Więc balkon. Lub dach. Daleko za
nisko. Za blisko za wysoko. Tak bardzo nieestetycznie. Strach przed zamknięciem oczu. We
śnie nie ma kontroli. Bez kontroli strachy zamieniają się w demony. Własnego umysłu. Zdjąć
głowę. Zanurzyć we wrzątku. Ugotować demony. Zedrzeć skórę. Zanurzyć w chloraminie.
Usunąć brud pamięci. Zeskrobać nos. Wyrzucić do śmieci i nigdy już nie czuć żadnego
zapachu. Nie prowokować hipokampu. Zalać uszy betonem. Niech nie słyszą dźwięku gitary,
basu i bębnów. Wyrwać język. Niech nie tęskni za innymi językami. Nie wydźwięczy tego, co
nie-nazwane. Oczy wyłyżeczkować. Niech nie szukają porozumienia innych oczu. A serce do
lodówki. Gdy wokół same truchła, po co ma się kurczyć i rozprężać. Każdy cierpi tak samo.
Choć każdemu wydaje się, że jest tak niesłychanie niepowtarzalny. Wszystkie historie są
jednakowe. Choć każdej wydaje się, że jest tak ogromnie oryginalna. Chmury na czarnym
niebie i nawet jeśli śmierć będzie wróżbą. Ale śmierć? Gdy umrze czy gdy żyje? Wywlec
wnętrzności i przykleić do ściany klejem kropelka. Opuszczeni w pół drogi. Zdradzeni i porzuceni. Obsikani przez bezdomne psy. Poszarpani przez piwniczne szczury. Potrąceni
przez pijanych kierowców. Zdeptani przez panie w kapeluszach i panów z aktówkami.
Popękani. Nadwerężeni. Strach przed dotykiem. Strach przed spojrzeniem. Zbyt głośny
śmiech. Zbyt głośne słowa. Zbyt szerokie gesty. Byle nie było widać. Coraz szeptem. Bardzo
boli. Bardzo chcieć . Bardzo strach. Rodzina boli. Omijać z daleka. Nie naruszyć przestrzeni.
Podglądać. Spoglądać. Zaglądać. I zobaczyć. Choć widać nic. Pusto tu tak. Cicho tu tak choć
muzyka na cały regulator. Wątroba mówi stanowcze nie. Niegrzeczne melodie. Z gardła
wychylają swoje niecierpliwe języki prasmutne jaszczury. I jeszcze raz. I jeszcze dalej. I
jeszcze głębiej. Bo głębiej się nie da. Więc głębiej. Następna dziura w mózgu. Organizm sam
wie co dla niego najlepsze. Społeczeństwo nie powinno mieć prawa ingerowania w chorobę.
Jednym dane jest zdrowie. Innym dany jest obłęd. Tańczyć do utraty tchu. Śpiewać do utraty
głosu. Grać do krwi. Walić głową w ścianę. Oblizywać krew z warg. Nie uśmiechać się na
zawołanie. Płakać na ulicy. Najgorsi z najgorszych. Nikt spoza kręgu nie usatysfakcjonuje.
Krąg kurczy się kilka razy do roku. Nie... nie teraz... teraz niech tu zostanie, niech nie
odchodzi, nie teraz, rozumiesz, nie teraz i nie jutro ani za 38762 dni. Nie ma czasu na
umieranie. Nie ma siły na życie. Kostucha cieplejsza niż najcieplejsze dłonie menedżera.
Wszystko przemija. Rzucony sępom na pożarcie. Jak nakazuje tradycja. Żar reflektorów.
Strużka potu spływająca śmiało po plecach. Ekstaza. Katharsis. A wszystko na siłę. Bo głowa
musi być wysoko. Opadnięta niczym wczorajszy mlecz wywołuje torsje daleko najbliższych.
Kopniak w dupę. Strach. Pion. Strach. Pion w strachu ile jest wart. I kto tu kogo oszukuje.
Wyrzuceni na ten świat wbrew własnej woli. Lojalni do szpiku kości. Nikomu niepotrzebnych
kilkoro bohateiros. A czyja to twarz? Tak, ta na drugiej półce... no ta, ta... naprzeciwko pani
dłoni... A, nie wie pani... A ile kosztuje? Acha... No cóż... Może kiedyś... Do widzenia... Szklana
szyba. Pancerne pleksi. Byle czuć nic. Bo czuć to boli. A boleć już za dużo. Obwąchiwanie z daleka. Na blisko może kiedyś. Może jakoś. Może nigdy. A może powoli. Niech nie boli. Niech
nie czuje. Starość cię obdarzy garbem. Na nic zda się moc potężna. Światłość nie oślepi.
Desperacja uratuje. A brzuch niech pusty pozostanie. Bo nie ma prawdy ani kłamstwa. Jest
strach. I ból jest. Niezgoda na porządek. Bunt przeciwko funkcjonowaniu. Ostatni łyk z
ostatniej szklanki. Teraz już tylko zmiażdżyć ją w dłoni i zjeść. Na pohybel porywom kulawego
serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz