Jednym z nich jest Leonard Cohen. Jego poezja, proza, głos i podejście do życia są bardziej niż najbliższy przyjaciel. A "Słynny błękitny prochowiec" jest w moim świecie jeszcze słynniejszy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Dlatego ośmieliłam się wykorzystać ten utwór jako inspirację do podsumowania relacji z Panem Karateką. Czułam, że ciężar tej opowieści jest równy ciężarowi tamtej opowieści, choć są zupełnie inne. Acz obydwie opisują zawiłe, kręte i niepojęte ścieżki miłości.
Zanim więc przeczytasz mój wiersz, posłuchaj "Prochowca".
Jest na przykład tutaj (polecam oryginalny, angielski tekst, tłumaczenie tylko w uzasadnionych przypadkach): https://www.youtube.com/watch?v=tAmQgI_Mun4
Już Po
jest 4 nad ranem, wiem, że to banalne
tyle dobrego, że marzec, nie że kończy się
grudzień
szadź już zniknęła i śnieg już się topi
list piszę do pana, nie mów jak się czujesz
wiem, że wybrałeś, podjąłeś decyzję
ostatni raz dziś piszę, nie odezwę się więcej
a
mój syn wciąż pamięta imię twe
i
wieczór gdy przez chwilę zająłeś się nim
i cóż mogę powiedzieć, miłość załzawia mi oczy
kłamałam gdy pisałam, że na nią już zbyt późno
kłamałam, że przyjaźń, łgałam, że będzie
dobrze
po cichu wierzyłam, że jednak tutaj dotrzesz
przepraszam za twój czas, za zmarnowany przeze
mnie czas
nigdy więc nie będzie nas
nie sądziłam, że to aż takie trudne
a mój syn wciąż pamięta imię twe
i
wieczór gdy przez chwilę zająłeś się nim
tak,
mój syn pozdrawia cię też
już się uśmiecham i usta znowu maluję
listu pana nie czytam i marzeń nie snuję
zdjęcia wyrzucam, na esemesy przyjdzie czas
imię na wyświetlaczu, fajnie, że choć tyle mam
podobno życie przede mną i nie ma się czego
bać
chyba życzę ci szczęścia
a tak dużo mogłam dać…
a mój syn wciąż pamięta imię twe
i
wieczór gdy przez chwilę zająłeś się nim
uściski,
Jojo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz