Ona (kobieta biseksualna, lat 33)
Ono (kobieta homoseksualna, lat 23)
On (mężczyzna heteroseksualny, lat 43)
Ona i Ono leżą. Na łóżku? Leżą.
ONA
Za szybko.
ONO
Ale nie za szybką.
ONA
A jednak. Nie tak. Brak. Duży brak.
ONO
Przyzwyczajenia doświadczenia smakowania nastawienia.
ONA
Bzdet.
ONO
Idę do bidet.
ONA
Zapal świeczkę.
ONO
Dłonie płoną ogniem pochodnym.
ONA
Zapłoną świecą momentu obrotowego. Z konia na koń przeskoczą.
Rykną wczorajszym zarostem. Pachowym włosiem włosienniczym. Niewygolonym z lęku
przed męskości utratą. Gładkie pachy i pachwiny domeną kobiet. Pedałów. Bez
względu na standardy higieny.
ONO
Wyobraźnia. Słuch. Dźwięk. To co daję. Nie to co mam.
Stłuczona szklanka. Wczorajszy oddech. Inne gatunki. Lubię to co znam.
ONA
Szukam czego nie znam. Nawet jeśli znam. Fascynuje co
uzupełnia. Tango ostatnie zatańcz ze mną. Tango pożegnalne. Ostatnie tango
łóżka twojego. W Paryżu tango szampańskie. Jutro już mnie nie zobaczysz. Jutro
zadziana odzieniem markowym porwać się dam, poderwać samcowi, który wypełnić
mnie umiał będzie w przeciwieństwie do ciebie, kochana, bo bez wypełnienia
niepełna się czuję, niedosyt mnie wchłania, w dziurę czarną,
nieusatysfakcjonowaną, nienasyconą zamienia. W karła czerwonego, białego co
miejscem jest jedynie, nie podmiotem, przedmiotem, co czeka doczekać się nie
mogąc. Nie tak, kochana, to sobie wyobrażałam, nie tak to było gdy lat
dwadzieścia. Zrozumiesz kiedy wiek mój osiągniesz, lub nie zrozumiesz w pełnoprocentową
kobietę jednostronną się zamieniając. A ich jako narzędzia traktując
niezauważalnie. Boś przecież zawsze mówiła, że łotewer, cokolwiek hasłem twym
wyborczym. Hasłem zniewalającym. Uwiodłaś mnie słowem swoim na niedzielę. I
słowem swoim na każdy inny dzień tygodnia. W przeciwieństwie do panów w
czarnych sukienkach słowo twe żywą krwią pulsuje, Krew wpływa do krwioobiegu
synaps prowokując zachowania bezpieczne, poszukiwania grala nie świętego a
uświęconego przez pokoleń tysiące poszukujące jako każdy poszukuje pomiędzy
mitami, w tkankach i płynach się zatracając, oddechy łapiąc ostatnie,
ostatecznie nieskończone, włosy gładkie głaszcząc, płaszcząc, w płaszczu
których się ukrywasz przed blaskiem księżyca.
ONO
Nie, nie odchodź… Czy wypełnienie pełne być może jeśli
bliskości w nim nie ma, jeśli jest pośpiech, trysku wytryski, chrapnięcie na
dzień dobry, pa! mała! na do widzenia? No powiedz… Ale prawdę mów!
ONA
A czym jest prawda? Prawdą wczoraj czy dzisiaj? Uczuciem,
przeczuciem, poczuciem czy społeczną powinnością nawet jeśli społeczeństwu
wbrew i pod prąd?
ONO
Prawda… sercem… umysłem czystem… Bez prawdy nie ma miłości…
Miłości bliskości… Nawet gdy boli lepiej żeby była. Nawet gdy przeszkadza
lepiej żeby była. Nawet jeśli nie po drodze lepiej żeby była. Bo przy końcu
każdym i każdego to ona zostaje. Nie ono, i nie on. Ona – prawda…
ONA
Nie wierzę, nie czuję, nie widzę powodu. Czuję potrzebę pełni, jedności, jing-jang
teorii urzeczywistnienia. Odchodzę miła moja… Odchodzę bez wdawania się w dywagację
pseudofilozoficzne… Nigdy z Heideggerem po drodze mi nie było… Ani Swedenborgiem…
A Sokrates był obleśnym pedałem…
ONO
Ale ja nie chcę filozofii… Chcę słowa twoje spijać jak rosę o
świcie z pajęczyn myśli twoich. Chcę oddechem twoim oddychać gdy noc zapada
odległa i dzika. Chcę skórę twoją gładzić jak gładzi się pąki lotosu nad dzikim
strumieniem. Chcę zapachem twoim płonąć jak dwie wieże płonęły nad światem.
Chcę w tobie utonąć, na zawsze się pogubić, zjednoczyć, uroczyć i nigdy już nie
obudzić…
ONA
Nie mów do mnie poezją. To takie… takie…. takie… trywialne
to… blogowe, forumowe, czatowe, onlajnowe… Zupełnie nie życiowe…
ONO
Poezja? Nie życiowa… Nie mówię poezją, najmilsza… Słowami
miłości przemawiam, słodyczą, którą mnie wypełniasz, światłem, które duszę mą
wyświetla. Nie poezja… Najmilsza…
ONA
Nie miłość, kochana… Sex nas połączył… Miłość nie istnieje.
Miłości mówię kategoryczne NIE! Miłość myśleć nie pozwala, miłość monogamii
wymaga a ja wypełnienia pożądam gdzie nie ma miejsca na miłość. Iść muszę im
szybciej tym lepiej bo widzę, że kajdany złote mi szykujesz i klatkę diamentową
a ja z duszy cygańskiej jestem, stałości mojej nikt zaznać nie może, nawet ja
sama jej nigdy nie doświadczę. Bo umrę. Zginę. Przepadnę.
ONO
Złorzeczysz?
ONA
Zła nie rzeczę. Bo zła nie jestem. Ty też zła nie jesteś.
Inne jesteśmy. Ty kochasz, ja pożądam. Ty przytulasz. Ja pierdolę. Ty całujesz.
Ja rżnę.
ONO
Kobietą będąc…?
ONA
Od kiedy rozróżniasz kobiety i nie kobiety? Ty? Cokolwiek być
miało!!!
ONO
Cokolwiek… znaczenia nie pojęłaś… Kobiecość ciepłem
promieniuje. Kobiecość miękkością uwodzi. Nawet ta twarda kobiecość rozumiejąca
jest i współczująca. Różna niż męskość a słowa twoje mężczyzną podszyte. Skąd
to? I jak to? I po co to tak? Gdy ja jestem tu z tobą. Ty jesteś tu ze mną.
Wszechświat tworzymy. Piękno dziełem naszym. I ty na zniszczenie to wszystko?
Ot, tak sobie…? Dla fiuta fanaberii?
ONA
Dla fiuta poczucia. Nie dla fanaberii. Jak możesz zrozumieć
jeśli nie rozumiesz? Doświadcz choć raz…
ONO
Nie interesują mnie fiuckie doświadczenia. Dobrze mi tak jak
jest.
ONA
Nie dyskutuj więc. I niższości fiuta nie udowadniaj jeśliś go
nigdy w sobie nie poczuła!
ONO
Czy ja krzyczę?
ONA
Ja krzyczę! Wrzeszczę! Mordę drę! Z tęsknoty za orgazmem
porządnym. Z tęsknoty za fiutem dostojnym co jak król mnie wypełni królową ze
mnie czyniąc. Nie chcę już ciebie i twoich palców, twojego języka, twoich
wibratorów, marchewek, ogórków, butelek… Chcę ciała pulsującego, dużego,
potężnego…
ONO
I tak bardzo skończonego gdy tylko tchnienie białe z siebie
wydali…
ONA
Tchnienia wspólne najpiękniejszym przeżyciem. Czy
kiedykolwiek wspólnie z rozkoszy się wiłyśmy?
ONO
Nie chciałaś. Nigdy nie chciałaś w ten sposób. A pięknie być
mogło. Wiem, bo doświadczyłam. Nie chciałaś… Dlaczego nie chciałaś? Czy zawsze
dlatego, że zwiać pragnęłaś? I pretekst szykowałaś?
ONA
Nie myślę. Działam. Nie oskarżaj o pretekstowanie.
ONO
Więc kłamałaś mówiąc, że ważna jestem?
ONA
Byłaś ważna. Gdy mówiłam, że jesteś ważna. Chwile ulotne,
migawki, łapię jak coś tam, pamiętasz tę piosenkę?
ONO
Hiphop
ONA
Takie właśnie jest życie całe. Ulotne. Z chwil malutkich
złożone. Bez przywiązań. Żeby nie bolało. Raz tu, raz tam, przez chwilę, na
chwilę, za chwilę, po chwili…
ONO
Nie chcę takiego życia. Chcę na zawsze. Na wieki wieków amen.
Mieć pewność gdy zaufam.
ONA
Nie ma pewności. I nie ma zaufania. Sex jest. Lepszy lub
gorszy. Lepiej gdy lepszy. Wzruszenie ramionami gdy gorszy. Nie ma nic więcej.
Ciało jest. Piękne mniej lub bardziej. Brzuch płaski. Cycki b , nie mniejsze i
nie większe niż 70… Kości miednicy wystające. Kolana kłujące. Sex szalony… Oko
umalowane. Szminka na jego udach…
ONO
Idź.
ONA
Tak już?
ONO
Już tak.
ONA
Jak chcesz.
ONO
Idź…
ONA
Nie chciałam cię skrzywdzić…
ONO
Idź…
ONA
Przepraszam… Nie chciałam cię skrzywdzić…
ONO
Idź…
ONA
Więc idę. Decyzją twoją w ramiona jego popychana z nadzieją
na pchnięcie wniebowzięcie.
ONO
Idź…
Ona znika. Światło punktowe na Ono.
ONO
Mam 23 lata. Jestem zwyczajną dziewczyną. Chciałabym, żeby
ktoś mnie kochał. Żebym ja mogła kochać. Nie ktoś. Kobieta. Moja kobieta.
Narzeczona. Kochanka. Żona. Przyjaciółka. Chciałabym mieć białą sukienkę. I
żeby ona też miała białą sukienkę. Bo każda dziewczyna o tym przecież marzy.
Tak nam to wbito do głowy. Nawet jeśli mówią, że mają to w dupie to gdzieś
głęboko, bardzo głęboko siedzi ta królewna w wieży z feministycznych gadek… Nie
ma sensu jej więzić. Kobieta jest kobietą. Matką. Bez kobiet nie ma życia. Bez
kobiet nie ma ciepła. Nawet moi koledzy tak mówią. Spotykamy się, przytulamy…
Potrzebują ciepła czasami. Nie wiem jak to jest gdzie indziej. Nie wiem czy
geje z Londynu albo Amsterdamu albo San Francisco też przytulają się do swoich
koleżanek lesbijek. Wiem, że robią sobie dzieci. Bez seksu. Też chciałabym
mieć dziecko. Tak bardzo chciałabym mieć dziecko, dużo dzieci… Rodzinę…
Taką jak moja… Wesołą, wspaniałą rodzinę. Święta. Dwanaście potraw. Ja, ona,
nasze dzieci… może, żeby być fair to koledzy – ojcowie… Nasi rodzice… Jakie to
byłyby piękne święta. Tyle ludzi. Tyle śmiechu. Tyle prezentów. Tyle radości.
Mam 23 lata. Jestem zwyczajną
dziewczyną. Podobają mi się inne dziewczyny. Nigdy nie kochałam się z
mężczyzną. Nie umiem. Nie napawa mnie to obrzydzeniem. Po prostu mnie nie
kręci. Tak jakby ktoś mi zaproponował sex z krzesłem. Co innego przyjaźń…
Faceci są wspaniałymi przyjaciółmi. Kobiety tak nie potrafią. Może przez to, że
musiały przez mężczyzn kłamać… Mężczyzna, który jest przyjacielem nie zdradza…
Kobieta w końcu zdradzi… za mężczyznę najczęściej, przeciwko drugiej kobiecie.
Jestem jeszcze zbyt młoda, żeby to wszystko rozumieć. Dla mnie jest białe i
czarne. Ona mówi, że z czasem czarne robi się jaśniejsze a białe się brudzi. I
wychodzi, że wszystko jest szare. Ona idzie do mężczyzny, którego nie kocha
tylko dlatego, że… nie wiem… naprawdę nie wiem dlaczego ona idzie do mężczyzny,
którego nie kocha. Może dlatego, że mnie też nie kocha. Acz kiedyś go podobno
kochała. Może teraz boi się kochać. Z
miłością jak z nałogiem. Miłość jest jedna. Tak jak nałóg jest jeden. Do
kobiety czy do mężczyzny. Jedna miłość. Od wódki czy od heroiny. Jedno
uzależnienie. Mam 23 lata. Jestem zwyczajną dziewczyną… Chcę urodzić dwoje
dzieci. Chcę je dobrze wychować. Chcę pracować w szkole. Chcę pokazywać młodym ludziom,
że tak naprawdę dobro zawsze zwycięża zło. Że trzeba się rozwijać. Chcę
mieszkać z nią. Jedną, jedyną nią. Chcę mieć rodzinę. Zwyczajną rodzinę. Bo
przecież jestem zwyczajną dziewczyną.
/światło gaśnie; zapala się drugie, nad stolikiem
kawiarnianym, przy którym stoi jedno krzesło i kanapa; na kanapie Ona i On/
ONA
Cudownie, że czas dla mnie znalazłeś, mężczyzno ze snów
moich… Tęskniłam za tobą… Tęskniłam jak kotka za wiosną gdy lutego dzień 29 się
rozpoczyna. Tęskniłam jak Wenus do Marsa i Saturn do Plutona. Jak piotruś do
czarnego i jak mysz do dziury… A propos…
ON
Nie mów… przez chwilę możesz proszę mówić przestać? Proszę?
ONA
Ależ oczywiście, tak kochanie, mówić przestać mogę, cóż
to dla mnie mówić zaniechać, słów z ust nie wydobywać, oddech miarowy ustalić,
język uśpić na minetę lub dwie…
ON
Proszę… Chciałbym posłuchać jak Ono śpiewa…
ONA
To lesba przecież… Cóż cię tak w lesbie fascynuje? Ja tu
jestem… nie patrzysz. Jestem tu, siedzę w bliskości twojej rozkosznej… nie
patrzysz. Mówię do ciebie, gorąca, płonąca, gorejąca niczym krzewów czerwonych
połacie abisyńskie… nie patrzysz.
ON
Słucham… Jej słucham bo pieśń o miłości snuje… a miłości
potrzeba w tym świecie, w tym mieście i miejscu, na kanapie tej też miłość
przydać by się mogła, nie tylko pożądania złote pióra ale bliskości, ciepła,
uśmiechu spokojnego woalka…
ONA
Ty szpilki całowałeś na stopach moich i ty lokami memi
zachwycon z orgazmu w orgazm niczym anioł a nie mężczyzna frunąłeś…
ON
Ćśśśśśś….
ONO
/śpiewa piosenkę J.
Kofty*/
Wiem, że miłość jest udręką
Bo się wszystkiego od niej chce
Ja pragnę mało, malusieńko
A właściwie jeszcze mniej
Ździebełko ciepełka
W codziennych piekiełkach
W wyblakłym na szaro obłędzie
Różowa perełka, ździebełko ciepełka
Znów wiem, że jakoś to będzie
Gdy serce ukłuje przykrości igiełka
I biedne się czuję, niczyje
Ciepełka ździebełko
Ździebełko ciepełka
Wystarczy i wszystko przemija
Ździebełko ciepełka
Diamencik ze szkiełka
Czułości kropelka na listku
Ciepełka ździebełko
Tkliwości światełko
W twych oczach wystarczy za
wszystko."
ON
Rozumiesz?
ONA
Phi…
ON
Nie rozumiesz…
ONA
Dostałeś ode mnie wszystko. Wszystkie marzenia, fantazje,
imaginacje, pożądania, wymagania, myśli nie wypowiedziane a nawet te nie
zrodzone odgadywałam i w realną rzeczywistość zamieniałam. Ku twemu
zadowoleniu. Ku radości twej a pamięci o mnie zachowaniu. Żebyś wiedział, że
jestem. Twoja na wieki. Na zawsze. Od zawsze.
ON
Czego w jej łóżku szukałaś?
ONA
Ciebie szukałam, najmilszy…
ON
A kimże ja jestem, żeby w łóżku niewinnej dziewczynki mnie
szukać? Wolanda ze mnie nie rób publicznie… W barze jesteśmy… W kawiarni… W
galerii. W…, kurwa, co za czasy pierdolone!!! W miejscu publicznym w każdym
razie gdzie kawę, herbatę i alkohol podają, gdzie Ono śpiewa po godzinach a inne
one obrazy swe wieszają w cenach przystępnych dla przeciętnego geja.
ONA
Nie unoś się, kochanie… nie…
ON
Mnichem tybetańskim też nie jestem więc sztuki lewitacji nie
zgłębiłem więc unosić się nie umiem. Więc co ja tu robię? I co ty tu robisz?
ONA
Ja zawsze u boku twego, najmilszy…
ON
Twór mój, wytwór i potwór. Potworniak. W co wierzysz?
ONA
W co wierzę?
ON
W echo wierzysz?
ONA
W echo wierzę? Nie… nie wierzę…
ON
Ateistka… To normalne w czasach naszych pauperyzacji
pełzającej niczym anakondy z mambą skrzyżownia… Ale ja pytam: w co wierzysz?
ONA
A, wiara? Żeby żyć móc? Ta wiara?
ON
Obojętne…
ONA
Nie wiem w co wierzę. W coś wierzę. W chleb nie wierzę bo od
chleba się tyje. W rodzinę nie wierzę bo rodzin nie ma, chyba, że gejowskie, jeszcze
nie przechodzone, walką i krwią uświęcone… W honor nie wierzę, honor w
powstaniu się spopielił, w kanałach utopił… Ja… w ciebie wierzę, w słowa twoje,
w drogi twoje…
ON
O bożeeee…
ONA
Dlaczego? Ja nie mam nikogo innego… Tyś mnie stworzył wraz ze
światem kolorowym. Twoja ja jestem nawet jeśli czasem gdzieś znikam ale
przecież znikania tego sam mnie nauczyłeś, sam ty mi mówiłeś, że stałość
niestałą tylko być może, że sex najważniejszy dla higieny psychicznej, że nie
ma nic na tym świecie prócz zaspokajania… Słowa to twoje, moje objawienia…
Zniknąłeś na pastwę innych mnie pozostawiając a ja przecież twoja… Jak mogłeś?
I jak pytać dziś możesz… Lecz przyszedłeś… Więc wierzę, tak, w ciebie wierzę,
najmilszy… I… w fiuta twojego… co orgazmem jedynym, jak diament twardym mnie
obdarzył, niepowtarzalnym jak śniegu opłatek, komunię w ciele mym składając na
moje zatracenie, przez własne me życzenie, na dłoni twojej skinienie..
ON
Wychodzę…
ONA
Nie rób mi tego, kochany… Lub wyjdź ze mną lub weź mnie zanim
wyjdziesz. Ja mówić już nie będę, weź mnie tylko, ja proszę, i błagam, weź mnie
jak brałeś lat temu dziesięć na tylnym siedzeniu twojego mercedesa, i w wannie
z róży płatkami, i w wannie szampanem wypełnionej gdy moja srebrna sukienka na
twój różowy smoking upadła, weź mnie jak brałeś na Wisły brzegu i na moście i
pod sceną, i weź mnie jak wziąłeś po wizycie w Fugazi gdy spermę twą raz
pierwszy po raz zasmakowałam i zrozumiałam, że jedynym jesteś ty dla mnie choć
ja dla ciebie zabawką.
ON
Nie byłaś zabawką. A jesteś zabawką. Nie dla mnie… Dla
siebie. Dla świata. Co się zmieniło? Przez dziesięć lat? Może dwanaście? Co się
zmieniło od czasu gdy się kochaliśmy tak pięknie. Gdzie się pogubiłaś, że
mówisz to co mówisz? Czy wiesz kim jesteś czy wiesz kim oni chcą żebyś była? A
mnie w to nie mieszaj… Nie widzieliśmy się tak dawno… W jaką dróżkę skręciłaś
ciemną i krętą? Gdzie jesteś?
ONA
Ja… nie wiem… Nie pamiętam… Przecież taką mnie chciałeś… O
takiej mówiłeś…
ON
Ale gdzie ty jesteś??? Ty!!! Twoja pewność siebie, samo
siebie uwielbienie, wiara i wiedza, żeś mistrzem świata, hrabią monte christo?
ONA
Ja… nie wiem… Nie pamiętam…
ON
Dałaś się porwać szarości przeciętności w pozorach
fotomodelki… Ugrzęzłaś w kolorowych gazet zatrzęsieniu… Nawet do łóżka im wleźć
pozwoliłaś… I nic nie zostało… Nie ma hrabiego monte christo, nie ma
meksykańskiej czarownicy… Jest coś, co skamle o kawałek fiuta. Jest wielkie
nic, które nie wie już nawet co to jest miłość. Nic jest. Jesteś nic. Wiesz o
tym?
ONA
Ja… nie wiem… Nie pamiętam…
ON
Wierzysz we wszystko co mówią. Albo w nic nie wierzysz. Mity
sobie tworzysz i w nie chcesz wierzyć. Nie myślisz, że czas płynie, że
zmieniają się inni tak jak i ty się zmieniłaś. Ale ponieważ zapomniałaś więc
już nawet nie pamiętasz z kogo w co się zamieniłaś. Jak mogłem się z tobą
spotkać i myśleć, że będziesz matką moich dzieci??
ONA
Nie będę matką niczyich dzieci lub dzieci niczyich. Nie mogę
rodzić dzieci. Nie chcę żadnych dzieci. Dzieci są obrzydliwe. Dzieci niszczą
ciało, zabierają mózg, wyciągają piersi, rozciągają brzuch… Nienawidzę dzieci…
Boję się ich… Krzyczą i kłamią, brudzą i śmierdzą, kradną i odchodzą…
ON
Ja chcę mieć rodzinę…
ONA
Rodzinę??? Ty, największy ogier w całej załodze, chcesz mieć
rodzinę??? Nie… umieram… umieram tu i teraz… Rodzinę!!!
ON
Przecież też kiedyś chciałaś mieć rodzinę. I dzieci. Wtedy
nie byłem gotowy. Teraz jestem. Teraz ty nie. Ciebie nie ma. Nastąpił
zastraszający brak… odwrót, kołowrót, wodogłowie…
ONA
Kim jesteś?
ON
Nie jestem tym, który zła wiecznie pragnąc wieczne dobro
czyni.
ONA
Kim jesteś?
ON
Tantrycznym kochankiem. Cierpliwym przyjacielem.
ONA
Zawsze tym byłeś. Nigdy nie chciałeś się rozmnażać.
ON
Ludzie się zmieniają. Ty też się zmieniłaś. Choć
dziwnie. Inaczej. Nie mnie jednak oceniać. Dla mnie ty jesteś nie dla mnie.
Już..
ONA
A było tak tuż, tuż… Nie rób mi tego… O seksie z tobą śnię od
lat dziesięciu. Nigdy nie spotkałam innego, który tak jak ty się ze mną kochał.
Nigdy nie spotkałam innego, który tak jak ty mnie dotykał. I nigdy nie
spotkałam innego, który miałby fiuta choć odrobinę do twojego podobnego.
ON
Fiut jest nieważny. Nieważny zupełnie. Jedność jest ważna.
Porozumienie. Bliskość. Oddanie. Zaufanie. W oczy patrzenie. Oddechów
zsynchronizowanie. Serca dotykanie.
ONA
Tak będzie. Już teraz tak będzie. Zobaczysz jak pięknie.
ON
Och, nie kłam… wiem czego chcesz, wiem po co przyszłaś, wiem,
że pończochy, pas burgundowy, wiem, że gotujesz się cała, otwarta szeroko,
rozdziawiona bezzębnie, z nadzieją na wypełnienie fiutem moim potężnym… Więc
nie kłam już więcej. Nie kłam… Kłamstwo tak boli, obrzydza, zasmradza…
ONA
Więc co ja tu robię?
Więc po co się łudziłam? Że ten co mnie stworzył będzie mnie kochać jak
kiedyś mnie kochał…
ON
Kochać? Ty nie chcesz miłości. Chcesz rżnięcia, by wióry
leciały, dłoń i fiuta mieć w sobie a i tak nie poczujesz spełnienia boś pusta.
Pieprzenia na dachu kamienicy gdy słońce wschodem niebo pastelowo maluje. W
metra zakamarkach na przekór policjantom lub ku przestrodze. Na ulicy Rozbrat
porą niezbyt późną, by legii kibice mogli się na twój tyłek wypięty wgapiając o
wytrysk przyspieszony pokusić. Chcesz krzyczeć i jęczeć. Nie! wołać nogi
rozkładając. Drapać i gryźć, płakać i śmiać się. Czuć wszystko i nic już nie
czuć.
ONA
Więc wiesz jednak…
ON
Nie dostaniesz. Nigdy nie dostaniesz. Bo żywi z trupami do
łóżka nie chodzą. A ożyć jeśli chcesz – sama to zrobić musisz. Nie trzeba
umrzeć, żeby nie żyć. I nie trzeba żyć, żeby móc umierać. Odchodzę. Nie dzwoń…
Dopóki oddech głęboki płuc twych nie poparzy, światło słoneczne oczu nie
wypali, uczucia serca nie rozerwą…
ONA
…
ONO
/śpiewa piosenkę J.
Kofty**/
Nie, nie możesz teraz odejść
Kiedy cała jestem głodem
Twoich oczu, dłoni twych
Mów, powiedz, że zostaniesz jeszcze
Nim odbierzesz mi powietrze
Zanim wejdę w wielkie nic
Nie, nie możesz teraz odejść
Jestem rozpalonym lodem
Zrobię wszystko, tylko bądź
Bądź, zostań jeszcze chwilę, moment
Płonę, płonę, płonę, płonę…
Zimnym ogniem czarnych słońc
Nie, nie możesz teraz odejść
Popatrz, listki takie młode
Nim jesieni rdza i śmierć
Bądź – proszę cię na rozstań moście
Nie zabijaj tej miłości
Daj spokojnie umrzeć jej
/On i Ona znikają; na scenie
oświetlona jest tylko Ono; gdy kończy śpiewać siada; po chwili przysiada się do
niej On/
ON
Pięknie śpiewasz.
ONO
Dziękuję.
ON
Nie chodzi mi o łatwy podryw. Naprawdę bardzo mi się podobało
jak śpiewałaś.
ONO
Miło mi. Ja… ja jestem lesbijką więc nawet jeśli to miałby
być podryw to i tak nic by z tego nie wyszło.
ON
Wiem.
ONO
Jak to?
ON
Ona mi powiedziała.
ONO
Ona?
ON
Tak…
ONO
A więc to ty?
ON
…?
ONO
Odeszła. Zostawiła mnie dla ciebie. Nie chciała bliskości.
Chciała seksu. Chciała najdłuższych i najbardziej wstrząsających orgazmów
współczesnego świata. Chciała być piękna, żebyś jej pożądał. Żeby cały
świat się nią zachwycał… Zatrzymywał się dla niej, wielbił ją i opiewał… Wydaje
fortunę na kremy, masaże… Chciała być piękna na wieki wieków amen. Jak królowa
śniegu. Choć ją kochałam,
ON
Też ją kiedyś kochałem. Była inna. Czy mogłem ją zniszczyć?
Czy to była jej decyzja?
ONO
Zgubiona próbowała odnaleźć. Stąd pewnie moje łóżko. Nie
wiem. Jestem jeszcze młoda.
ON
Ja powinienem wiedzieć. A może można coś jeszcze dla niej
zrobić? Żeby wróciła. Taka jak kiedyś… Roześmiana. Otwarta. Spokojna.
ONO
Nic już nigdy nie będzie jak kiedyś. Jej już nie ma. Ona
odeszła. I odejdzie jeszcze dalej. Jeszcze bardziej. Jeszcze głośniej. Będzie
leżeć na barze a mężczyźni i kobiety będą spijać z niej tequillę, sól i limonkę
zlizywać. Będzie tańczyć w samych podwiązkach i oblewać się szampanem. Będzie
leczyć kaca śnieżną ścieżką koksu. Aż
ocknie się nieprzytomna na ulicy obcej i brudnej. I nie będzie nic pamiętała…
ON
I wtedy wróci…
ONO
I wtedy się zabije…
ON
Nie…
ONO
Tak.
ON
Dlaczego?
ONO
A po co żyć będzie? Pusta… Samotna… Nieukochana… Odtrąciłeś
ją… Choć robiła wszystko, by być taką jakiej chciałeś…
ON
To było dawno… Kiedyś… Dawno temu… Gówniarz byłem…
ONO
Dla niej mistrz…
ON
Ona… ona mówi, że od dzieci rozciąga się brzuch i piersi…
ONO
Bo to prawda…
ON
Ale przecież coś musi pozostać…
ONO
A wiesz ile jest roboty przy dziecku? Żeby je wychować? Nie
żeby sobie rosło i sobie było ale żeby je wychować? Full time job… Albo i dwa
joby…
ON
No i co z tego?
ONO
Nic… Ja tylko staram się ją zrozumieć…
ON
Kochasz ją?
ONO
…
ON
A ja już nie… Wtedy… wtedy była jak świeżo rozkwitnięty bez…
I nie była taka chuda… Była piękna… Swobodna… Roześmiana… Wolna… Tak… Była
wolna…
ONO
Nie ty ją zniewoliłeś?
ON
Nie… Sama założyła sobie te wędzidła… Zniknąłem… To prawda…
Ale wiedziała, że zniknę… Zawsze znikałem… Był szalony sex a później znikałem…
Zero przywiązań… Z nią trwało to dłużej… Nie umiałem odejść tak jak od innych…
W końcu odszedłem… Wiedziała, że tak będzie…
ONO
Ona robi dokładnie to samo…
ON
Co robi dokładnie to samo?
ONO
Robi z ludźmi to, co ty zrobiłeś z nią…
ON
Jak to?
ONO
Jest z kimś przez chwilę… później znika… nie chce się
angażować, nie chce kochać, nie chce być kochana… chce się pieprzyć i iść
dalej…
ON
Ale to nie przez mnie…
ONO
Przez ciebie…
ON
Nie!
ONO
Tak!
ON
NIE!
ONO
Tak!
ON
Oczywiście, że nie… Wtedy wszyscy tak robili… Taki był czas…
Ale to się skończyło… Ile można pieprzyć dla samego pieprzenia?
ONO
Nie wiem… Ona to robi…
ON
Ona się boi… Ona nie umie… być z drugim człowiekiem, otworzyć
się, zaufać, nie chce rodziny, nie chce związku, chce seksu…
ONO
No…
ON
No i co?
ONO
Trzeba się z nią pożegnać…
ON
A myślałem, że będziemy mieli dzieci… Kiedyś o tym
rozmawialiśmy…
ONO
Kiedyś, kiedyś, kiedyś… Wszystko kiedyś… A teraz jest teraz…
I przestań się zachowywać jak jakaś babcia stuletnia… Mam dosyć… Ta rozmowa
zupełnie donikąd nie prowadzi… To wszystko w ogóle donikąd nie prowadzi… Jestem
zmęczona…
ON
Poczekaj… A ty… ty chcesz mieć dzieci?
ONO
Pewnie…
ON
A chciałabyś mieć dzieci ze mną?
ONO
Słucham?
ON
Bo wiesz… Mnie już nie interesuje seks jako taki… Ja mam inne
sprawy… Czy innym się zajmuję, na coś innego potrzebuję energii… Ale chciałbym
mieć rodzinę… Ja wiem, że to co mówię może brzmieć trochę dziwnie… Nie jestem gejem… Tylko… nie wiem… może za
dużo tego było w moim życiu… Chciałbym móc się przytulić do kogoś, pogadać,
posłuchać muzyki, patrzeć jak rosną nasze dzieci ale nie pieprzyć… Rozumiesz?
ONO
Rozumiem…
ON
?
ONO
Ok… Ale co gdy spotkam kogoś kto będzie dla mnie ważny?
ON
Będziemy mieszkać we trójkę… Mi to naprawdę nie przeszkadza…
Ja po prostu chce mieć do kogo wracać…
ONO
A co z nią?
ON
Było by pięknie gdyby mogła z nami być…
ONO
Wybaczysz jej?
ON
Wybaczyć? Tu nie ma nic do wybaczania…
ONO
Przecież kazałeś jej odejść bo nie była sobą… Czy jesteś w
stanie przyjąć ją taką jaka jest?
ON
Jaka jest… Nie wiem…
Jeśli zaakceptuje fakt, że seks tylko z tobą…
ONO
Nie zaakceptuje…
ON
Skąd wiesz?
ONO
Bo do ciebie odeszła. Ode mnie…
ON
Do mojego fiuta, nie do mnie… A to zasadnicza różnica… Mojego
fiuta już nie ma…
ONO
Trzeba więc będzie z nią pogadać…
ON
A dzieci?
ONO
Urodzę ci dzieci… Ale bez seksu…
ON
Oto spełniają się moje marzenia…
ONO
Choć nie powinny… Nie byłeś dobrym człowiekiem…
ON
Nigdy nie kłamałem…
ONO
Ale raniłeś…
ON
Nieświadomie
ONO
A jednak…
ON
Swoje odrobiłem… Nie wiesz wszystkiego…
ONO
Nie wiem… Nie muszę wiedzieć… Masz dobrą wibrację… i spokojne
spojrzenie… i dla niej jesteś ważny… Nawet jeśli inaczej jest teraz niż kiedyś…
ON
Wrócimy ją… Zrobimy to dla niej, dla mnie, dla ciebie…
ONO
Ja nie potrzebuję…
ON
A ona?
ONO
Zmienię ubranie… Zaraz przyjdę… Zanim wyjdziemy… Do domu?
/Ono znika, On zostaje sam/
ON
Kiedyś mówili o mnie „młody bóg”. Choć nie byłem już tak
młody. Mam 43 lata. Większość moich kolegów nie żyje. Zabili się na motorach
albo zaćpali w różnych konfiguracjach. Paru zostało wchłoniętych przez
organizmy rodzinne. Ja przetrwałem. Zbudowałem swój kawałek kapitalizmu i
zgłosiłem dezinteresmą. Spędziłem kilka lat w Indiach. Odkryłem Pakistan,
Afganistan, trupy zbierałem w Tajlandii… Prawdziwe życie… Wróciłem, żeby coś po
sobie zostawić. Pewnie, że tam też mogłem się rozmnożyć. Albo przywieźć
kobietę. Piękne są… Ale to nie tak… Jestem stąd… Tu się urodziłem i tu się
wychowałem. I chcę, żeby tu się urodziły i wychowały moje dzieci. To jest teraz
dla mnie najważniejsze. Gdy zadzwoniła pomyślałem, że będzie jak dawniej. Jak
wtedy, kiedy mówili o mnie „młody bóg”. Choć nie byłem już tak młody. Mam 43
lata. Pomyślałem, że spełni się to wszystko o czym szeptaliśmy podczas
bezsennych nocy. Tak bardzo się pomyliłem… Moja intuicja wzięła sobie
długoterminowy urlop. Jest mi tak źle. Jest mi przykro i smutno. Nawet oglądanie
umierających na bajzlu kumpli nie było tak dotkliwym przeżyciem. Ale ich nie
kochałem. Albo kochałem inaczej. Z nimi nie sypiałem. I nigdy nie myślałem,
żeby mieć z nimi dzieci. A gdy ją pieprzyłem, dziesięć lat temu, ta myśl
pojawiała się i znikała… pojawiała i znikała… pojawiała i znikała… Kusiła… Ale
jeszcze nie dojrzała. Aż przyszedł czas. A matka moich dzieci została
fotomodelką i prezenterką w młodzieżowej telewizji, ma kilkanaście kilogramów
niedowagi, pieprzy się ze wszystkimi i ciągle jej mało… A mogło być tak
pięknie… Kurwa mać!!! Co jest nie tak??? Gdzie jest błąd? Jaki kod nie wszedł?
Albo jakiego jest za dużo? Moje dzieci urodzi lesbijka, która kocha kobietę,
która kocha mnie, którą ja kiedyś kochałem i może nadal kocham tylko się boję
miłości do kogoś tak obcego… A może się boję, że wróci tamto uczucie
niespełnienia, pragnienie zaspokojenia, poszukiwanie czegoś, co jest bliżej niż
na wyciągnięcie ręki…A może sam nie wiem czego chcę… może wstyd się przyznać… może zostałem gdzieś
daleko z tyłu a ona poszła do przodu i wyprzedziła mnie o lata świetlne… może
wciąż jestem w Afganistanie, nastukany ziołem i tylko to wszystko sobie
wymyślam… Albo może w ogóle jesteśmy powymyślani… Papierowi… Sterowani… Taka
metamakieta… A może tylko makietka…. Skąd mamy to wiedzieć? Wiemy nic… Może
rzeczywiście jak u Wachowskich… Nie wiem… Nie wiem… I nie wierzę tym, którzy
twierdzą, że wiedzą… Chciałbym, żeby ona wróciła… Żeby ubrała się jak człowiek,
nie jak manekin… Żeby nie miała pomalowanych oczu i policzków… Żeby się
uśmiechała całą sobą… Gdzie się nie spotkaliśmy?
/gaśnie światło; po chwili Ono, On i Ona na
łóżku/
ONA
Tańczę na stole, kieckę zadzieram, depczę kieliszki, tłukę
szkłooooo… Łyczka ktoś sobie winszuje? Zanim udamy się w głąb dusz naszych
bezecnych na orgię w wyobraźni bo jednemu nie staje, druga lesbijka a trzecia
się zaraz napierdoli aż strach…
ON
Jak długo?
ONA
Będę tak skakać i śpiewać i ciągnąć burbona z gwinta? Tak
długo aż nie padnę. A gdy padnę to wstanę niczym sfinks z popiołów, w diament
się zamienię, zabłysnę, oślepnę i znowu zacznę od początku, który zawsze,
nieodmiennie na końcu w początek się znowu zamienia.
ONO
Nie skacz po mnie…
ONA
Och przepraszam panią najświętszą, czystą jak łza co w miłość
wieczną wierzy bo gdyby zwątpiła to w kość słoniową by się zamieniła.
ON
Po co?
ONA
Nienawidzę was… Nie wiem po co mnie tu przyciągnęliście ale
czuje, że was nienawidzę…
ON
To postęp…
ONA
To podstęp…
ONO
Posłuchaj…
ONA
Zaśpiewam!
ONO
Posłuchaj…
ON
Ono cię kocha…
ONA
Też mi rewelacja, objawienie, z nieba zstąpienie…
ON
Ja też cię kochałem…
ONA
Lecz już nie kochasz bo kochać to znaczy zaakceptować a tobie
się życie moje, choć twoje, zupełnie nie podoba… Wybacz najmilszy, nie dane mi
było z talibami hasz palić, nie dane mi było przez góry się przedzierać, nie
wiem co ważne jest w życiu a co nieważne, wiem, że łóżko jest dla mnie tym czym
dla ciebie wiem nie co… a w zasadzie nie wiem bo tylko oskarżać mnie umiesz…
ONO
Nie płacz…
ONA
Jak łez mam zaniechać gdy wszystko co tak być powinno jest
wprost proporcjonalnie odwrotne, gdy człowiek co guru moim, bogiem nad bogami,
twarz na makatce i po drugiej stronie lustra, gdy człowiek w czasie przeszłym
mówi o mnie i o uczuciach i krzyczy, że mnie nie ma gdy jestem, jestem bo płaczę,
jestem bo czuję, a on krzyczy, że martwica, znieczulenie, pawulon, gorzej niż
heroina więc tak, więc płaczę a łzy niech żłobią bruzdy na policzkach mych
gładkich jak jedwab, niech bruzdy głębokie wyżłobią ku zapamiętaniu tej chwili,
chwil tych niedocenienia…
ON
Ożyłaś?
ONA
Nigdym martwa nie była…
ON
Byłaś… Gdybyś nie była, nie odeszłabyś, nie dzwoniła…
ONO
Wiesz?
ONA
A kogo to dzisiaj obchodzi… Dla was jestem martwa jak kawka w
centrum miasta, jak gołąb w kominie, martwa, śmierdząca, tak bardzo
nieprzyjemna…
ON
Ale czujesz… Coś się zmieniło od spotkania naszego
ostatniego…
ONA
Czuję? A może udaję? Może te łzy z pojemnika plastikowego,
lunch boxu, butelki pet? Skąd możesz wiedzieć?
ONO
Zawsze czułaś… Uciekać tylko ci było po drodze, wiedzieć, nie
wiedzieć, uciekać…
ONA
Nie uciekać… Nie być, nie zatrzymywać się, w drodze być,
panna ONA nieustająco w podróży, z croisantem i kawą na śniadanie bynajmniej
nie u tiffaniego, za każdym szelestem się oglądająca z nadzieją na człowieka
choć już dawno znaczenie zgubiła, siebie zgubiła, przyjaciół zgubiła, a może
nigdy nic nie miała więc i gubić co nie było w zawiei deszczowej, więc tylko
liście czerwone do koszyka i kasztany na przyjaciół, o dłoniach zapałkowych i
oczach koralikowych na klej kropelkę przytroczonych, żeby pogadać było z kim i
o czym bo przecież gdy się wygląda jak ja wyglądam to gadać się nie ma prawa
więc maska tak już do twarzy przyrośnięta, że twarzą się stała, nic nie wiem,
nic nie rozumiem, nie ma mnie, jestem, nie ma, jestem, ty jesteś, on jest,
ciebie, nie ma, jego, nie ma, zamieszanie, pomieszanie, mąki przesianie, plew
odrzucenie, wiec może plewem jestem, plewą, prewką ze świetlną od oryginału
odległością…
ON
Kochanie…
ONA
Nie jestem twoim kochaniem!
ON
Proszę… Musimy porozmawiać…
ONA
Rozmawiamy…
ONO
Nie, ty mówisz…
ONA
Milczę…!
ON
Ono urodzi nasze dzieci… Ono cię kocha… Ja cię kochałem i mam
nadzieję, że znowu cię pokocham… Ty mnie kochałaś… Ono też chyba… Pytanie:
zamieszkaj z nami…
ONO
Bez zobowiązań, tak jak zawsze mówiłaś, po prostu grupa
przyjaciół, serc przetrąconych, zawsze na siebie liczyć żeby można było, a gdy
znowu w pogoń za orgazmem się wybierzesz to ze świadomością, że masz gdzie
wrócić, że szklankę wody ci podamy, że…
ON
A miłość może się obudzi… I ty może po czasie na wyhamowanie
się z lekka odważysz…
ONA
Powariowali… Gorzej niż moja matka świętej kiedyś pamięci co
spoczywać będzie w spokoju rozsypana nad morskimi falami…
ONO
Ranisz niczym sztylet bezpański… Bezmyślnie, bez sensu,
bezbłędnie…
ONA
Ranić dopiero zacznę niczym łania z rana zraniona, płód
poroniony w zaświaty wysłany…
ON
Nie tak…
ONA
Ty mówić jak nie będziesz. Prawo to sobie odebrałeś brakiem
miłości…
ON
Tobie miłości brak, nie mnie…
ONA
Ja pragnę miłości… Umieram z tęsknoty za nią…
ONO
Nieprawda…
ONA
Odezwała się… Małolata…
ONO
Gdy samotna byłaś w macicy mojej się zawierałaś… Wracałaś do
mnie, łzy w moje piersi wlewałaś, by później spijać je jęcząc z rozkoszy…
Pytałaś czy wygląd twój uwiedzie samców kolejnych, sztuczki na mnie najpierw
próbowałaś zanim w świat z nimi poszłaś, w moich sukienkach na kastingi, z
moimi pocałunkami na łonie szłaś i zwyciężałaś… Cóż więc znaczyć mają słowa
twoje? Śmierci się po mnie spodziewasz? Nie… Ja żyć będę… długo i szczęśliwie z
dziećmi w domu, z miłością, szacunkiem, zaufaniem…
ON
To właśnie dać ci chcemy… Zamiast twojego zamieszania,
pomieszań eskalacji, rozdwojeń, rozmnożeń niepotrzebnych, popychu przepychu w
depresji trenach…
ONA
Nie potrzebuję waszej łaski…
ONO
To nie jest łaska… To jest odruch serca… Decyzja przemyślana
bo inna być nie mogła… Jeśli się kocha kogoś bardziej niż siebie samego to
najlepsze się chce dla niego, o sobie zapominając więc…
ONA
…on nie chce najlepszego. On nie wiem czego chce…
ON
On też nie zawsze wie czego chce…
ONO
Czy są jeszcze ludzie, którzy zawsze wiedzą czego chcą?
ONA
Ja wiem…
ON
Ja nie wiem.
ONO
Ja nie wiem.
ONA
No i co?
ON
Powiedz.
ONO
Jak czujesz…
ON
Co czujesz…
ONA
…i gdzie czuję? Tu czuję… na piersiach mych kształtnych i
pięknych, na sutkach brązowo-różowych, co nie są ani za duże ani za małe, na
szyi długiej i białej co strefą erogenną jest potężnie, na brzuchu też czuję
gdy palcem przez pępek sunę i niżej gdy schodzę, do włosów łonowych linii
magicznej, i kręcę się w kółko przez chwilę o ciepło na czole
się przyprawiając, aż otwarta jestem na palec, dwa palce, trzy palce,
cztery palce i pięć… dłoń całą czuję… tak czuję, że żadne z was dać tego mi
nigdy móc nie będzie mogło.
/oni znikają; Ona zostaje sama/
ONA
Wiem o sobie wszystko. Gdy w lustro patrzę twarz widzę raz
obcą a raz nieobcą. Twarz, która ciąży więc nigdy nie zaciąży choć ciążyć
będzie do końca dni swoich. Twarz, która się boi choć słowa strach nie wymawia.
Twarz, która z uśmiechem do ludzi a z płaczem do samej siebie histerii obcym
nie pokazywać, tak wychowana, histeria dobra jest dla mięczaków i niezależnie
od tego jak miękka jestem, galaretowata, słowa nie dotrzymująca sobie samej
złożonego to przecież ja wiem tylko a świat niech się napawa siłą mą z
barbielandu bo przecież nie z wnętrza pochodzącą. Bo czym jest wnętrze? Głębią
niezgłębioną, do której ręka żadna i fiut nawet czarny i wielki nie dotrze? Czy
może myślą ulotną, punktem znikającym, którego stałość w działaniach
odmierzana, wolą podlewana, spokojem nawożona? Mężczyzna chciał czego nie
wiedział. Aż znalazł, że nic do znalezienia nie ma. I karze kobietę, która
poszukiwać się odważa. A inna kobieta, choć uczciwa wydawać by się mogła, za
fiuckim dopełnieniem biegnie, goni, leci archetypowi przytakując, macierzyństwo
celebrując, rodzinę wirtualną choć namacalną budując z kimś kogo kochałam, kto
drogi mi różne pokazał, kto kochać mnie uczył bez miłości a teraz tak często
słowa tego nadużywając i skromność fałszywą przywdziewając upokorzyć mnie
pragnie, za miłość moją do niego, za uczciwość w wyborach, za pójście pod prąd,
na przekór wartościom rodzinnym, prokreacyjnym. Bo gdy mężczyzna pieprzy co
popadnie to samcem jest wspaniałym. Kobieta natomiast jest dziwką na banicję
skazaną, szkarłatną literą przyozdobioną, na stosie płonącą… Strach… Strach
powoduje większy strach… Gdy wszyscy przeciwko mnie, kim jestem by zostać? Gdy
przez najbliższych zdradzona, do pokory słowem przymuszana, kim jestem by
zostać? Kto zna odpowiedź? Kto kim jest wie? Kim jest? Skąd jest? Dokąd podąża
i ile ma na to czasu…? Cynizmem myśli pokryte niczym dragqueen ciało brokatem…
Tak… maska na masce… W zamaskowanym świecie gdzie prawda leży? Pod piórami
pawimi czy tyłkiem pawiana? Prawda już dawno się udusiła smrodem kłamliwych
oddechów… Mam 33 lata. I starczy… Nie wiem ile żył Budda ani Mahomet… Wiem ile
żył Chrystus Jezus… Pochodzę z kręgu kultury europejskiej, której pomieszanie
ostatecznie i mnie pomieszało i ich pomieszało, zmieszało w blenderze miksując
z kawałkami lodu i kiwi plasterkami, nic pozostawiając. A zamiast kręgosłupa
mamy słowa… A zamiast obietnic mamy uśmiechy… A zamiast miłości mamy szybkie
numerki albo seks tantryczny… Nie… nie narzekam… Ani nie żałuję… Nawet jeśli
wybór to był nie mój tylko świata dobrze mi z tym było. Mam 33 lata. I starczy…
Po co starać się bardziej? Po co gonić za jeszcze gdy osiągnęło się wszystko?
Każda biała plaża jest taka sama, każde turkusowe morze jest takie samo, każda
rafa jest taka sama, każda palma jest taka sama, każdy hamak jest taki sam… A
orgazm? W zasadzie każdy orgazm jest taki sam… Oprócz tego jednego… co zdarza
się raz… w całym życiu raz się zdarza… I szczęśliwi, którzy w starości go
przeżywają… Bo wiedzą przynajmniej po co po ziemi się tłuką przez lata długie i
mroczne… Mam 33 lata… I starczy… Drugi raz już tego nie przeżyję… Jak pięknie
jest wiedzieć. I z wiedzą tą odchodzić… W spełnieniu pełnym… niespełnienia…
/Ona rozcina sobie żyły żyletką… gra muzyka
w stylu lounge… On i Ono uprawiają sex…/
KONIEC
- *utwór wykorzystany bez wiedzy spadkobierców autora
- ** utwór wykorzystany bez wiedzy spadkobierców autora
copyrights: Joanna Wrześniowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz