poniedziałek, 1 sierpnia 2016

choroba zwana miłością / disease called love

Kiedyś śpiewałam piosenki. Pisałam i śpiewałam. Muzykę pisaliśmy razem z bratem. Ostatni raz w 2002 roku. Dwa lata później zebrało mi się kilkanaście wierszy, które genialnie nadawały się na płytę o miłości. Tytuł: "Tylko smutne piosenki". Usiedliśmy z bratem. Powstały melodie. Zaczęłam ćwiczyć. Niestety brat się zakochał i nie zdążyliśmy nic nagrać. Życie płynęło. Brat się odkochał. Znowu mieliśmy nagrać, ale... brat się zakochał! W międzyczasie doszłam do wniosku, że tamte melodie już mi się nie podobają. Poprosiłam znajomego o napisanie nowych. Napisał dwie. Piękne! Przepiękne melodie. Nie zdążyliśmy nic porządnie nagrać, bo znajomy... się zakochał. To był czas kiedy akurat brat się odkochał więc ustaliliśmy, że nauczy się grać to, co napisał znajomy i nagramy. Tak, tak... brat, oprócz paru innych perturbacji, znowu się zakochał...  

Ponieważ swoje lata mam, przestałam wierzyć, że te piosenki kiedykolwiek ujrzą światło dzienne w postaci skończonych utworów muzycznych. Dlatego zdecydowałam się publikować je tutaj. Bo teksty, nieskromnie, uważam że są dobre. Lubię je. Ci, co mnie dobrze znają wiedzą, że nie puszczam w świat czegoś, do czego nie jestem absolutnie przekonana. Do tych piosenek jestem. Zaczynamy już jutro!

A miłość... no cóż... to stan ciężkiej patologii.

"Zgodnie z koncepcją dr Liebowitza, miłość i uzależnienie są tak blisko ze sobą spokrewnione, że niemal tożsame. Wedle tej koncepcji kluczową rolę w stanie zakochania odgrywają katecholaminy, przede wszystkim noradrenalina, będące pochodnymi fenyloetyloaminy (PEA). W zasadzie nie są one niezbędne człowiekowi do życia, choć pomagają zaadaptować się do ostrego i przewlekłego stresu. Reakcja przystosowawcza składa się z wielu procesów przebiegających w mózgu, sercu, płucach, wątrobie. Jeśli katecholaminy są potrzebne w mózgu, muszą być zsyntetyzowane właśnie tam, na miejscu, ponieważ nie przechodzą przez barierę krew-mózg. Działanie katecholamin kończy się ich powtórnym wychwytem do zakończeń nerwowych, gdzie są rozkładane przez enzymy. 

Krótko mówiąc, miłość dostarcza organizmowi takich samych bodźców jak... amfetamina. Przypuszczenie to potwierdziły badania przeprowadzone na ochotnikach, którym podano amfetaminę, a także zadbano o ich dobre samopoczucie. Dodatkowo przemawia za tą koncepcją "obraz kliniczny" choroby zwanej miłością - wzmożona aktywność, żeby nie powiedzieć nadaktywność, bez wytchnienia, bez snu, bez jedzenia, ale i bez uczucia zmęczenia. Jeśli komuś nie podoba się porównanie rauszu miłosnego z narkotycznym, mam inne - wzmożone wydzielanie katecholamin obserwuje się także w stanach... maniakalnych.

Powróćmy jednak do poprzedniej analogii. Kto choć raz był zakochany, wie doskonale, że stan ten nie trwa wiecznie. I dobrze, bo musiałby doprowadzić do zniszczenia człowieka. W końcu bilans energetyczny ma swoje prawa. Powszechnie uważa się, że pierwszy kryzys nadchodzi nie później niż po trzech latach, a pośredniego dowodu na to dostarczają statystyki rozwodowe. Psychologia mówi wtedy o kryzysie tożsamości, zawiedzionych nadziejach, znudzeniu. Okazuje się jednak, że można o tym mówić także w języku biochemii. Do fenyloetyloaminy, jak do narkotyku, organizm się przyzwyczaja. Potrzebuje zatem coraz większych dawek, których nie otrzymuje, bowiem organizm nie może wytworzyć więcej PEA. W efekcie przyjemne doznania, jeszcze niedawno wywoływane przez spojrzenie, głos, dotyk, a nawet samo wyobrażenie ukochanej osoby, wyraźnie słabną. Jak szybko przebiega proces przyzwyczajania się organizmu, przynajmniej częściowo zależy od indywidualnych cech biologicznych każdego z nas. Wystarczy, żeby w genach znalazła się instrukcja mniej intensywnego wydzielania monoaminooksylaz (MAO), enzymów rozkładających noradrenalinę i już człowiek bardziej stworzony jest do szaleństw niż spokojnego, skromnego życia. Dla psychiatrów nie jest tajemnicą, że takie osoby są zadziorne, skłonne do brawury, nadmiernego ryzyka, hazardu i... częstej zmiany partnerów. Zatem mówiąc pół żartem, pół serio, wybór towarzysza życia powinien uwzględniać również wyniki paru analiz chemicznych." Barbara Pratzer

Jako ilustrację załączam cudownie campowe zdjęcie kolegi... "Na górze róże, na dole krew"... czyż to nie piękna, kolejna, metafora miłości?



model: Good Gypsy 
foto: Agnes Borsów



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz