Ostatnia szklanka. Obydwie butelki już puste. Ostatnia po raz tysięczny. Ostatnia raz na
tydzień, raz na dzień, raz na popołudnie. Szklanki są legalne. Choć brown działałby lepiej.
Dużo lepiej. Lecz strach. Jego oczy, dwie przepaście kiedy siedział u jej stóp. A później ból.
Jeden, drugi, milionowy... Opustoszały brzuch. I strach. Rodzina boli. Mężczyzna boli. Kobieta
boli. Dziecko boli. Boli kot. I boli pies. A w kuchni spokój. Rozpiąć ciało na ze stali
chirurgicznej rusztowaniu. I przeciąć na pół jednym, szybkim ruchem samurajskiego miecza. I
wypluć cały ten ból. Nie ma rusztowania. Nie ma miecza. Więc balkon. Lub dach. Daleko za
nisko. Za blisko za wysoko. Tak bardzo nieestetycznie. Strach przed zamknięciem oczu. We
śnie nie ma kontroli. Bez kontroli strachy zamieniają się w demony. Własnego umysłu. Zdjąć
głowę. Zanurzyć we wrzątku. Ugotować demony. Zedrzeć skórę. Zanurzyć w chloraminie.
Usunąć brud pamięci. Zeskrobać nos. Wyrzucić do śmieci i nigdy już nie czuć żadnego
zapachu. Nie prowokować hipokampu. Zalać uszy betonem. Niech nie słyszą dźwięku gitary,
basu i bębnów. Wyrwać język. Niech nie tęskni za innymi językami. Nie wydźwięczy tego, co
nie-nazwane. Oczy wyłyżeczkować. Niech nie szukają porozumienia innych oczu. A serce do
lodówki. Gdy wokół same truchła, po co ma się kurczyć i rozprężać. Każdy cierpi tak samo.
Choć każdemu wydaje się, że jest tak niesłychanie niepowtarzalny. Wszystkie historie są
jednakowe. Choć każdej wydaje się, że jest tak ogromnie oryginalna. Chmury na czarnym
niebie i nawet jeśli śmierć będzie wróżbą. Ale śmierć? Gdy umrze czy gdy żyje? Wywlec
wnętrzności i przykleić do ściany klejem kropelka. Opuszczeni w pół drogi. Zdradzeni i porzuceni. Obsikani przez bezdomne psy. Poszarpani przez piwniczne szczury. Potrąceni
przez pijanych kierowców. Zdeptani przez panie w kapeluszach i panów z aktówkami.
Popękani. Nadwerężeni. Strach przed dotykiem. Strach przed spojrzeniem. Zbyt głośny
śmiech. Zbyt głośne słowa. Zbyt szerokie gesty. Byle nie było widać. Coraz szeptem. Bardzo
boli. Bardzo chcieć . Bardzo strach. Rodzina boli. Omijać z daleka. Nie naruszyć przestrzeni.
Podglądać. Spoglądać. Zaglądać. I zobaczyć. Choć widać nic. Pusto tu tak. Cicho tu tak choć
muzyka na cały regulator. Wątroba mówi stanowcze nie. Niegrzeczne melodie. Z gardła
wychylają swoje niecierpliwe języki prasmutne jaszczury. I jeszcze raz. I jeszcze dalej. I
jeszcze głębiej. Bo głębiej się nie da. Więc głębiej. Następna dziura w mózgu. Organizm sam
wie co dla niego najlepsze. Społeczeństwo nie powinno mieć prawa ingerowania w chorobę.
Jednym dane jest zdrowie. Innym dany jest obłęd. Tańczyć do utraty tchu. Śpiewać do utraty
głosu. Grać do krwi. Walić głową w ścianę. Oblizywać krew z warg. Nie uśmiechać się na
zawołanie. Płakać na ulicy. Najgorsi z najgorszych. Nikt spoza kręgu nie usatysfakcjonuje.
Krąg kurczy się kilka razy do roku. Nie... nie teraz... teraz niech tu zostanie, niech nie
odchodzi, nie teraz, rozumiesz, nie teraz i nie jutro ani za 38762 dni. Nie ma czasu na
umieranie. Nie ma siły na życie. Kostucha cieplejsza niż najcieplejsze dłonie menedżera.
Wszystko przemija. Rzucony sępom na pożarcie. Jak nakazuje tradycja. Żar reflektorów.
Strużka potu spływająca śmiało po plecach. Ekstaza. Katharsis. A wszystko na siłę. Bo głowa
musi być wysoko. Opadnięta niczym wczorajszy mlecz wywołuje torsje daleko najbliższych.
Kopniak w dupę. Strach. Pion. Strach. Pion w strachu ile jest wart. I kto tu kogo oszukuje.
Wyrzuceni na ten świat wbrew własnej woli. Lojalni do szpiku kości. Nikomu niepotrzebnych
kilkoro bohateiros. A czyja to twarz? Tak, ta na drugiej półce... no ta, ta... naprzeciwko pani
dłoni... A, nie wie pani... A ile kosztuje? Acha... No cóż... Może kiedyś... Do widzenia... Szklana
szyba. Pancerne pleksi. Byle czuć nic. Bo czuć to boli. A boleć już za dużo. Obwąchiwanie z daleka. Na blisko może kiedyś. Może jakoś. Może nigdy. A może powoli. Niech nie boli. Niech
nie czuje. Starość cię obdarzy garbem. Na nic zda się moc potężna. Światłość nie oślepi.
Desperacja uratuje. A brzuch niech pusty pozostanie. Bo nie ma prawdy ani kłamstwa. Jest
strach. I ból jest. Niezgoda na porządek. Bunt przeciwko funkcjonowaniu. Ostatni łyk z
ostatniej szklanki. Teraz już tylko zmiażdżyć ją w dłoni i zjeść. Na pohybel porywom kulawego
serca.
niedziela, 30 października 2016
czwartek, 27 października 2016
Good Bye
Nie wiem dlaczego po angielsku. Tak się poskładało. Tak może mniej bolało. Sposób na dystans. To była pierwsza i ostatnia śmierć, która zrobiła na mnie takie wrażenie. Ciekawe co będzie w kolejnym życiu... /tłumaczenie poniżej/
Good Bye
Good Bye
Born in the Winter
Died in the Fall
We fall in love
In the early spring
Summer was crazy
Fulfilling dreams
Music has made us
Siamese twins
Sights full of suffer
Miscarried sounds
Telling the stories
Of our previous lives
Why have you gone
And where are you now
I feel so lonely
So empty inside
There is no show
Nothing’s going on
Scraps of my hope
Drown in a swamp
Sky’s only grey
Smiles’ never pure
Words now mean nothing
‘cause there’s no you
Good bye good nite farwell sleep well
Pain in my vains boold in my eyes
Good bye good nite farwell sleep well
I won’t survive, neither stay alive
Good bye good nite farwell sleep well
Pain in my vains boold in my eyes
Good bye good nite farwell sleep well
I won’t survive, neither stay alive
Good bye good nite farwell sleep well
Pain in my vains boold in my eyes
Good bye good nite farwell sleep well
I won’t survive, neither stay alive
Good bye good nite farwell sleep well
Pain in my vains boold in my eyes
Good bye good nite farwell sleep well
I won’t survive, neither stay alive
do widzenia
urodzeni zimą
odeszliśmy jesienią
zakochaliśmy się w sobie
wczesną wiosną
lato było szalone
spełniały się sny
zjednoczeni w muzyce
syjamskie bliźnięta
spojrzenia pełnie cierpienia
poronione dźwięki
opowiadają historie
naszych dawnych źyć
dlaczego odszedłeś?
i gdzie teraz jesteś?
czuję wielką samotność
i pustkę gdzieś wewnątrz
nie ma żadnego show
nic nie musi trwać
skrawki nadziei
utonęły w bagnie
niebo jest zawsze szare
uśmiechy nigdy szczere
słowa znaczą nic
bo nie ma ciebie
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
ból w moich żyłach, krew w moich oczach
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
nie przetrwam, i nie zostanę żywa
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
ból w moich żyłach, krew w moich oczach
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
nie przetrwam, i nie zostanę żywa
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
ból w moich żyłach, krew w moich oczach
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
nie przetrwam, i nie zostanę żywa
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
ból w moich żyłach, krew w moich oczach
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
nie przetrwam, i nie zostanę żywa
do widzenia
urodzeni zimą
odeszliśmy jesienią
zakochaliśmy się w sobie
wczesną wiosną
lato było szalone
spełniały się sny
zjednoczeni w muzyce
syjamskie bliźnięta
spojrzenia pełnie cierpienia
poronione dźwięki
opowiadają historie
naszych dawnych źyć
dlaczego odszedłeś?
i gdzie teraz jesteś?
czuję wielką samotność
i pustkę gdzieś wewnątrz
nie ma żadnego show
nic nie musi trwać
skrawki nadziei
utonęły w bagnie
niebo jest zawsze szare
uśmiechy nigdy szczere
słowa znaczą nic
bo nie ma ciebie
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
ból w moich żyłach, krew w moich oczach
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
nie przetrwam, i nie zostanę żywa
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
ból w moich żyłach, krew w moich oczach
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
nie przetrwam, i nie zostanę żywa
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
ból w moich żyłach, krew w moich oczach
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
nie przetrwam, i nie zostanę żywa
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
ból w moich żyłach, krew w moich oczach
do widzenia, dobranoc, żegnaj, śpij spokojnie
nie przetrwam, i nie zostanę żywa
wtorek, 25 października 2016
swing
/tłumaczenie poniżej/
swing
swing, swing back and forward
swing
swing, swing back and forward
swing, swing up and down
broken dreams
they never
come true
just a shot of red wine with coke
just a shot of your face in my eyes
swing, swing back and forward
swing, swing up and down
raped hearts
they never look straight
into your eyes
just a shot of a dream of no future
just a shot just give me just a shot
in my back
swing, swing back and forward
swing, swing up and down
broken dreams
they never
come true
just a shot of red wine with coke
just a shot of your face in my eyes
swing, swing back and forward
swing, swing up and down
raped hearts
they never look straight
into your eyes
just a shot of a dream of no future
just a shot just give me just a shot
in my back
huśtawka
w przód i w tył
w górę i w dół
złamane marzenia
nigdy się nie spełniają
jeden strzał wina z colą
jeden strzał obrazu twojej twarzy w moich oczach
w przód i w tył
w górę i w dół
zgwałcone serca
nigdy nie patrzą prosto
w oczy
strzał ze snu bez przyszłości
jeden strzał, strzel raz
w moje plecy
w przód i w tył
w górę i w dół
złamane marzenia
nigdy się nie spełniają
jeden strzał wina z colą
jeden strzał obrazu twojej twarzy w moich oczach
w przód i w tył
w górę i w dół
zgwałcone serca
nigdy nie patrzą prosto
w oczy
strzał ze snu bez przyszłości
jeden strzał, strzel raz
poniedziałek, 24 października 2016
Cheyenne
S. był artystą. W pełnym tego słowa znaczeniu. Robił muzykę. Pisał wiersze. Malował obrazy. Czarował jak mało kto. Z pewnością wyprzedził swoje czasy. Odszedł prawie zapomniany. Teraz w zasadzie można powiedzieć, że jest zapomniany. Nawet w środowisku, w którym się obracał mało się o nim mówi. Zakochałam się w nim w 1991 roku. Choć znałam go wcześniej. Ale wtedy spędziliśmy ze sobą sporo czasu po prostu rozmawiając. A on czarował jak mało kto. Spotykaliśmy niemal do jego śmierci. Nie mogliśmy być razem. Obydwoje o tym wiedzieliśmy. Ale nie mogliśmy się nie spotykać czasami. Był dla mnie inspiracją. Był zatraceniem. Dzięki niemu napisałam bardzo dużo, też kolorowych tekstów. Ale w tym zestawieniu są tylko te smutne... związane z jego przejściem na drugą stronę cienia...
Cheyenne
zdradą
i hańbą
serca
nasze zranione
zdradą
i hańbą
miłości
przetrącone
lecz
podnieść się trzeba
ostatni
raz. choć raz
więc
podnieść się czas.
i
iść
najgorsi z najgorszych
here we come
choć tak bardzo
nienawidzi nas ten świat
dziecka
twarzą
znienacka
olśnieni
głazu
radością
muzyki
uniesieniem
słońce
nad Żoli
ostatni
raz. choć nie raz
więc
podnieść się czas
i
iść
najgorsi z najgorszych
here we come
choć tak bardzo
nienawidzi nas ten świat
wiem,
że tu jesteś
czujesz
mój ból
wiem,
czego pragniesz
popatrz,
znowu gram
śpiewam
cierpienie
nie
ostatni. nie raz
choć
podnieść się czas
i
iść… R.I.P.
najgorsi z najgorszych
here we come
choć tak bardzo
nienawidzi nas ten świat
bo ile pieniędzy potrzeba
aby dostać się stąd do nieba
dam ci tyle pieniędzy ile trzeba
byś dostał się stąd do nieba
czwartek, 15 września 2016
Black
Black, ostatnia historia związana z J., to jeden z tych tekstów, które napisały się same. W języku angielskim. Nagle. Po prostu. Bez ważenia słów. Co ciekawe, gdy go przed chwilą tłumaczyłam, też stało się to po prostu. Bez ważenia słów. Takie sytuacje nazywam sztuką. Bo sztuka to przejaw absolutu w naszym ziemskim życiu.
BLACK
his hand on my stomach my finger on his
lips
it’s dark… and getting darker
my sweat on his neck his tongue in my ear
thrill… that let us breath
his
deep black eyes
with
sparkling white ice
leaving
my heart
with
burning mark
my hand on his cheek his lips on my knees
flash… that goes so deep
he’s fading away my tears in his eyes
we’ve been one… just for a while
his deep black eyes
with
sparkling white ice
leaving
my heart
with
burning mark
CZERŃ
jego dłoń na moim brzuchu, mój palec na jego ustach
jest ciemno, będzie jeszcze ciemniej
mój pot na jego karku, jego język w moim uchu
dreszcz, który pozwala nam żyć
głębia jego czarnych oczu
pobłyskujących białym lodem
wypala w moim sercu
płonący znak
moja dłoń na jego policzku jego usta na moich kolanach
błysk, który dociera najgłębiej
jego obraz znika, moje łzy w jego oczach
byliśmy jednym, przez chwilę
głębia jego czarnych oczu
pobłyskujących białym lodem
wypala w moim sercu
płonący znak
Etykiety:
jojo,
miłość,
music,
muzyka,
namiętność,
nowy jork,
piosenka,
poem,
poezja,
sex,
song,
sztuka,
tłumaczenie,
tylko smutne piosenki,
wiersz,
wspomnienia
niedziela, 11 września 2016
Muzyka
J. jak pisałam był muzykiem. Zdarzało się nam grać razem. Tak po prostu. Bez zamysłów. Dla czystej przyjemności odczuwania jedności w muzyce. Ale dużo bardziej wolałam patrzeć i słuchać jak on gra i śpiewa. Było w tym coś ostatecznego. Niewyrażalna prawda. Nieziemska czystość. Znałam bardzo wielu muzyków, ale tylko on był z nią tak bardzo stopiony.
no chasing
just looking
putting some words together
no chasing
just looking
passing the vibe
he’s turned away
she’s hidden even deeper
no time to loose
loosing all the time
no chasing
just looking
putting some words together
no chasing
just looking
passing the vibe
run along the highway
jumping into lights
fly over the river
longing for the sounds
no chasing
just looking
putting some words together
no chasing
just looking
passing the vibe
blood on his fingers
blood in her mouth
her heart is cracking
as he sings out his life
no chasing
just looking
putting some words together
no chasing
just looking
passing the vibe
piątek, 26 sierpnia 2016
Warsaw - New York
J. był muzykiem z NYC. Zakochałam się w jego głosie, tekstach i oszczędnym korzystaniu z gitary. Utopiłam się w jego czarnych oczach. Dałam zaczarować przepięknemu uśmiechowi.
Podczas koncertów widać było, że bardziej pasowałby do Europy. Ale nie chciał tu zostać. Zawsze mówił, że jego dom jest w USA. A szkoda...
Z jego okazji powstało bardzo dużo wierszy. Zaprezentuję trzy, które weszły do materiału "Tylko smutne piosenki".
"Warsaw - New York" to piosenka o tęsknocie. Tęsknocie za bliskością, ciepłem... dziś powiedziałabym, że po prostu za oksytocyną. Bo kiedy jej brakuje, nic tak naprawdę nie jest ważne. Nic nie jest w stanie dać nam choć odrobiny radości. Wszystko jest puste, szare i często pozbawione sensu.
Warsaw - New York
i don’t know
if that’s grey november sky
or that’s
famous november rain
or that smooth
bitch insomia
one of my best
friends
i don’t know
but I don’t
care about beaujolais nouveau
and I don’t
care about guns in brixton
and I don’t
care about the stage play
that I should
star in tonight
i don’t care
my fingers are
blood coloured
juniper’s
exploding in my mouth
diamond sharp
tears are ripping my eyes and cheecks
i miss him…
like hell
i miss him
those twinkles
in his black eyes
and delight
that comes with his wide smile
and his voice
that reaches
the innermost
recesses of my soul
i miss him
like hell… and in hell I am four
thousands miles away
środa, 10 sierpnia 2016
już po
Jest kilku artystów, którzy mieli kolosalny wpływ na kształt mojej wrażliwości, osobowości, kreatywności i gustu. Funkcjonują w moim sercu jako niedoścignione ideały, gwiazdy, do których warto próbować sięgać, pocieszyciele dający ukojenie, oddech, ciepło i poczucie bezpieczeństwa.
Jednym z nich jest Leonard Cohen. Jego poezja, proza, głos i podejście do życia są bardziej niż najbliższy przyjaciel. A "Słynny błękitny prochowiec" jest w moim świecie jeszcze słynniejszy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Dlatego ośmieliłam się wykorzystać ten utwór jako inspirację do podsumowania relacji z Panem Karateką. Czułam, że ciężar tej opowieści jest równy ciężarowi tamtej opowieści, choć są zupełnie inne. Acz obydwie opisują zawiłe, kręte i niepojęte ścieżki miłości.
Zanim więc przeczytasz mój wiersz, posłuchaj "Prochowca".
Jest na przykład tutaj (polecam oryginalny, angielski tekst, tłumaczenie tylko w uzasadnionych przypadkach): https://www.youtube.com/watch?v=tAmQgI_Mun4
Już Po
jest 4 nad ranem, wiem, że to banalne
tyle dobrego, że marzec, nie że kończy się
grudzień
szadź już zniknęła i śnieg już się topi
list piszę do pana, nie mów jak się czujesz
wiem, że wybrałeś, podjąłeś decyzję
ostatni raz dziś piszę, nie odezwę się więcej
a
mój syn wciąż pamięta imię twe
i
wieczór gdy przez chwilę zająłeś się nim
i cóż mogę powiedzieć, miłość załzawia mi oczy
kłamałam gdy pisałam, że na nią już zbyt późno
kłamałam, że przyjaźń, łgałam, że będzie
dobrze
po cichu wierzyłam, że jednak tutaj dotrzesz
przepraszam za twój czas, za zmarnowany przeze
mnie czas
nigdy więc nie będzie nas
nie sądziłam, że to aż takie trudne
a mój syn wciąż pamięta imię twe
i
wieczór gdy przez chwilę zająłeś się nim
tak,
mój syn pozdrawia cię też
już się uśmiecham i usta znowu maluję
listu pana nie czytam i marzeń nie snuję
zdjęcia wyrzucam, na esemesy przyjdzie czas
imię na wyświetlaczu, fajnie, że choć tyle mam
podobno życie przede mną i nie ma się czego
bać
chyba życzę ci szczęścia
a tak dużo mogłam dać…
a mój syn wciąż pamięta imię twe
i
wieczór gdy przez chwilę zająłeś się nim
uściski,
Jojo
niedziela, 7 sierpnia 2016
ona
Niedzielne popołudnie to nie jest dobry moment na publikowanie takiej piosenki. Ale z drugiej strony żaden nie będzie. Bo czy jest dobra pora na uświadomienie sobie, że definitywnie nie, że ostatecznie to ona, nie ja, że wszystko wewnątrz i na zewnątrz umiera...? O dziwo nie musiałam długo szukać słów, które najbardziej po mojemu opisałyby śmierć (bo taki mamy tu zamysł). To jeden z tych tekstów, który przybył nie wiem skąd, a ja czułam się jak przekaźnik, cała moja rola polegała na jak najszybszym zapisaniu tego, co się pojawia...
Ona
Ona
patrzę nie pytam
słucham nie mówię
jestem gdy jesteś
znikam gdy znikasz
pozdrów ją ode mnie
albo nie, nic nie mów
patrz tu było serce
teraz nic już nie ma
płaczę spokojnie
wina już nie piję
wina jest niczyja
odchodzę dobrowolnie
byłam szczęśliwa
miałam białe skrzydła
teraz gorycz w ustach
krew w oskrzelach. koniec
pozdrów ją ode mnie
albo nie, nic nie mów
patrz tu było serce
teraz nic już nie ma
czwartek, 4 sierpnia 2016
absynt
Pan Karateka był cudowną inspiracją. Szczególnie, kiedy uświadomiłam sobie, że nigdy nie będziemy na tyle blisko, by zaspokoić tę absolutnie podstawową potrzebę bliskości. Udało mi się więc złapać rąbek cierpienia i ukręcić z niego monstrualny parawan, który skutecznie zasłaniał wszystko i wszystkich. Jedyne, co przez niego prześwitywało to świadomość, że w takim stanie można naprawdę zgrabnie poskładać słowa-ilustracje tej ciężkiej choroby zwanej miłością.
Absynt
z zachodu do wschodu
myśli nie o bogu
szminką zmalowana
panu do końca oddana
a przecież prosiłam
zostań nim nie odzyskam sił
a przecież prosiłam
zostań, to tylko kilka chwil
zielenią płonąca
anyżkiem pachnąca
łzy ze zdjęcia
pańskiego zlizuję
a przecież prosiłam
zostań nim nie odzyskam sił
a przecież prosiłam
zostań, to tylko kilka chwil
solą szczypiąca
bez oczu patrząca
szalikiem pana
do cna opętana
a przecież prosiłam
zostań nim nie odzyskam sił
a przecież prosiłam
zostań, to tylko kilka chwil
wtorek, 2 sierpnia 2016
Ten Pan
Był piękny, młody, inteligentny i silny. Trenował karate. Bardzo trenował karate. Nazwijmy go więc Karateką. Ja go chciałam. On mnie nie. To znaczy nie wiem do końca czy nie, tak samo jak nie wiem, czy on wiedział, że ja go chcę tak naprawdę. Może gdybyśmy po prostu porozmawiali... Ale nie porozmawialiśmy. Miał dziewczynę. Gdy na nich patrzyłam, nie wierzyłam. Może jednak odrobinkę mu zawróciłam w głowie? I dlatego nie mógł się na niej wtedy skupić? Na jego temat powstało kilka wierszy. Tysiące esemesów. I dwa maile. To pierwszy wiersz... lekki, łatwy i przyjemny, jak początek naszej znajomości, w której do końca zwracaliśmy się do siebie per "Pan" i "Pani".
Ten Pan
ten pan taki sam
choć dłoń jej w dłoń jego wpleciona
ten pan taki sam
wzrok daleko i twarz zamyślona
ten pan taki sam
czemu sam jest ten pan
czy ten pan chce być sam
czy to nie ta narzeczona
ten pan taki sam
choć dłoń jej w dłoń jego wpleciona
ten pan taki sam
wzrok daleko i twarz zamyślona
ten pan taki sam
czemu sam jest ten pan
czy ten pan ma już plan
gdzie jest jego młoda żona
ten pan taki sam
choć dłoń jej w dłoń jego wpleciona
ten pan taki sam
wzrok daleko i twarz zamyślona
poniedziałek, 1 sierpnia 2016
choroba zwana miłością / disease called love
Kiedyś śpiewałam piosenki. Pisałam i śpiewałam. Muzykę pisaliśmy razem z bratem. Ostatni raz w 2002 roku. Dwa lata później zebrało mi się kilkanaście wierszy, które genialnie nadawały się na płytę o miłości. Tytuł: "Tylko smutne piosenki". Usiedliśmy z bratem. Powstały melodie. Zaczęłam ćwiczyć. Niestety brat się zakochał i nie zdążyliśmy nic nagrać. Życie płynęło. Brat się odkochał. Znowu mieliśmy nagrać, ale... brat się zakochał! W międzyczasie doszłam do wniosku, że tamte melodie już mi się nie podobają. Poprosiłam znajomego o napisanie nowych. Napisał dwie. Piękne! Przepiękne melodie. Nie zdążyliśmy nic porządnie nagrać, bo znajomy... się zakochał. To był czas kiedy akurat brat się odkochał więc ustaliliśmy, że nauczy się grać to, co napisał znajomy i nagramy. Tak, tak... brat, oprócz paru innych perturbacji, znowu się zakochał...
Ponieważ swoje lata mam, przestałam wierzyć, że te piosenki kiedykolwiek ujrzą światło dzienne w postaci skończonych utworów muzycznych. Dlatego zdecydowałam się publikować je tutaj. Bo teksty, nieskromnie, uważam że są dobre. Lubię je. Ci, co mnie dobrze znają wiedzą, że nie puszczam w świat czegoś, do czego nie jestem absolutnie przekonana. Do tych piosenek jestem. Zaczynamy już jutro!
A miłość... no cóż... to stan ciężkiej patologii.
"Zgodnie z koncepcją dr Liebowitza, miłość i uzależnienie są tak blisko ze sobą spokrewnione, że niemal tożsame. Wedle tej koncepcji kluczową rolę w stanie zakochania odgrywają katecholaminy, przede wszystkim noradrenalina, będące pochodnymi fenyloetyloaminy (PEA). W zasadzie nie są one niezbędne człowiekowi do życia, choć pomagają zaadaptować się do ostrego i przewlekłego stresu. Reakcja przystosowawcza składa się z wielu procesów przebiegających w mózgu, sercu, płucach, wątrobie. Jeśli katecholaminy są potrzebne w mózgu, muszą być zsyntetyzowane właśnie tam, na miejscu, ponieważ nie przechodzą przez barierę krew-mózg. Działanie katecholamin kończy się ich powtórnym wychwytem do zakończeń nerwowych, gdzie są rozkładane przez enzymy.
Krótko mówiąc, miłość dostarcza organizmowi takich samych bodźców jak... amfetamina. Przypuszczenie to potwierdziły badania przeprowadzone na ochotnikach, którym podano amfetaminę, a także zadbano o ich dobre samopoczucie. Dodatkowo przemawia za tą koncepcją "obraz kliniczny" choroby zwanej miłością - wzmożona aktywność, żeby nie powiedzieć nadaktywność, bez wytchnienia, bez snu, bez jedzenia, ale i bez uczucia zmęczenia. Jeśli komuś nie podoba się porównanie rauszu miłosnego z narkotycznym, mam inne - wzmożone wydzielanie katecholamin obserwuje się także w stanach... maniakalnych.
Powróćmy jednak do poprzedniej analogii. Kto choć raz był zakochany, wie doskonale, że stan ten nie trwa wiecznie. I dobrze, bo musiałby doprowadzić do zniszczenia człowieka. W końcu bilans energetyczny ma swoje prawa. Powszechnie uważa się, że pierwszy kryzys nadchodzi nie później niż po trzech latach, a pośredniego dowodu na to dostarczają statystyki rozwodowe. Psychologia mówi wtedy o kryzysie tożsamości, zawiedzionych nadziejach, znudzeniu. Okazuje się jednak, że można o tym mówić także w języku biochemii. Do fenyloetyloaminy, jak do narkotyku, organizm się przyzwyczaja. Potrzebuje zatem coraz większych dawek, których nie otrzymuje, bowiem organizm nie może wytworzyć więcej PEA. W efekcie przyjemne doznania, jeszcze niedawno wywoływane przez spojrzenie, głos, dotyk, a nawet samo wyobrażenie ukochanej osoby, wyraźnie słabną. Jak szybko przebiega proces przyzwyczajania się organizmu, przynajmniej częściowo zależy od indywidualnych cech biologicznych każdego z nas. Wystarczy, żeby w genach znalazła się instrukcja mniej intensywnego wydzielania monoaminooksylaz (MAO), enzymów rozkładających noradrenalinę i już człowiek bardziej stworzony jest do szaleństw niż spokojnego, skromnego życia. Dla psychiatrów nie jest tajemnicą, że takie osoby są zadziorne, skłonne do brawury, nadmiernego ryzyka, hazardu i... częstej zmiany partnerów. Zatem mówiąc pół żartem, pół serio, wybór towarzysza życia powinien uwzględniać również wyniki paru analiz chemicznych." Barbara Pratzer
Jako ilustrację załączam cudownie campowe zdjęcie kolegi... "Na górze róże, na dole krew"... czyż to nie piękna, kolejna, metafora miłości?
model: Good Gypsy
foto: Agnes Borsów
Ponieważ swoje lata mam, przestałam wierzyć, że te piosenki kiedykolwiek ujrzą światło dzienne w postaci skończonych utworów muzycznych. Dlatego zdecydowałam się publikować je tutaj. Bo teksty, nieskromnie, uważam że są dobre. Lubię je. Ci, co mnie dobrze znają wiedzą, że nie puszczam w świat czegoś, do czego nie jestem absolutnie przekonana. Do tych piosenek jestem. Zaczynamy już jutro!
A miłość... no cóż... to stan ciężkiej patologii.
"Zgodnie z koncepcją dr Liebowitza, miłość i uzależnienie są tak blisko ze sobą spokrewnione, że niemal tożsame. Wedle tej koncepcji kluczową rolę w stanie zakochania odgrywają katecholaminy, przede wszystkim noradrenalina, będące pochodnymi fenyloetyloaminy (PEA). W zasadzie nie są one niezbędne człowiekowi do życia, choć pomagają zaadaptować się do ostrego i przewlekłego stresu. Reakcja przystosowawcza składa się z wielu procesów przebiegających w mózgu, sercu, płucach, wątrobie. Jeśli katecholaminy są potrzebne w mózgu, muszą być zsyntetyzowane właśnie tam, na miejscu, ponieważ nie przechodzą przez barierę krew-mózg. Działanie katecholamin kończy się ich powtórnym wychwytem do zakończeń nerwowych, gdzie są rozkładane przez enzymy.
Krótko mówiąc, miłość dostarcza organizmowi takich samych bodźców jak... amfetamina. Przypuszczenie to potwierdziły badania przeprowadzone na ochotnikach, którym podano amfetaminę, a także zadbano o ich dobre samopoczucie. Dodatkowo przemawia za tą koncepcją "obraz kliniczny" choroby zwanej miłością - wzmożona aktywność, żeby nie powiedzieć nadaktywność, bez wytchnienia, bez snu, bez jedzenia, ale i bez uczucia zmęczenia. Jeśli komuś nie podoba się porównanie rauszu miłosnego z narkotycznym, mam inne - wzmożone wydzielanie katecholamin obserwuje się także w stanach... maniakalnych.
Powróćmy jednak do poprzedniej analogii. Kto choć raz był zakochany, wie doskonale, że stan ten nie trwa wiecznie. I dobrze, bo musiałby doprowadzić do zniszczenia człowieka. W końcu bilans energetyczny ma swoje prawa. Powszechnie uważa się, że pierwszy kryzys nadchodzi nie później niż po trzech latach, a pośredniego dowodu na to dostarczają statystyki rozwodowe. Psychologia mówi wtedy o kryzysie tożsamości, zawiedzionych nadziejach, znudzeniu. Okazuje się jednak, że można o tym mówić także w języku biochemii. Do fenyloetyloaminy, jak do narkotyku, organizm się przyzwyczaja. Potrzebuje zatem coraz większych dawek, których nie otrzymuje, bowiem organizm nie może wytworzyć więcej PEA. W efekcie przyjemne doznania, jeszcze niedawno wywoływane przez spojrzenie, głos, dotyk, a nawet samo wyobrażenie ukochanej osoby, wyraźnie słabną. Jak szybko przebiega proces przyzwyczajania się organizmu, przynajmniej częściowo zależy od indywidualnych cech biologicznych każdego z nas. Wystarczy, żeby w genach znalazła się instrukcja mniej intensywnego wydzielania monoaminooksylaz (MAO), enzymów rozkładających noradrenalinę i już człowiek bardziej stworzony jest do szaleństw niż spokojnego, skromnego życia. Dla psychiatrów nie jest tajemnicą, że takie osoby są zadziorne, skłonne do brawury, nadmiernego ryzyka, hazardu i... częstej zmiany partnerów. Zatem mówiąc pół żartem, pół serio, wybór towarzysza życia powinien uwzględniać również wyniki paru analiz chemicznych." Barbara Pratzer
Jako ilustrację załączam cudownie campowe zdjęcie kolegi... "Na górze róże, na dole krew"... czyż to nie piękna, kolejna, metafora miłości?
model: Good Gypsy
foto: Agnes Borsów
Etykiety:
agnes borsów,
biochemia,
choroba zwana miłością,
fenyloetyloaminy,
goodgypsy,
katecholaminy,
miłość,
muzyka,
neurobiologia,
piosenki,
poezja,
wiersze
piątek, 1 lipca 2016
muzyka / music
"When The Music's Over"
Yeah, c'mon
When the music's over
When the music's over, yeah
When the music's over
Turn out the lights
Turn out the lights
Turn out the lights, yeah
When the music's over
When the music's over
When the music's over
Turn out the lights
Turn out the lights
Turn out the lights
For the music is your special friend
Dance on fire as it intends
Music is your only friend
Until the end
Until the end
Until the end
Cancel my subscription to the Resurrection
Send my credentials to the House of Detention
I got some friends inside
The face in the mirror won't stop
The girl in the window won't drop
A feast of friends
"Alive!" she cried
Waitin' for me
Outside!
Before I sink
Into the big sleep
I want to hear
I want to hear
The scream of the butterfly
Come back, baby
Back into my arm
We're gettin' tired of hangin' around
Waitin' around with our heads to the ground
I hear a very gentle sound
Very near yet very far
Very soft, yeah, very clear
Come today, come today
What have they done to the earth?
What have they done to our fair sister?
Ravaged and plundered and ripped her and bit her
Stuck her with knives in the side of the dawn
And tied her with fences and dragged her down
I hear a very gentle sound
With your ear down to the ground
We want the world and we want it...
We want the world and we want it...
Now
Now?
Now!
Persian night, babe
See the light, babe
Save us!
Jesus!
Save us!
So when the music's over
When the music's over, yeah
When the music's over
Turn out the lights
Turn out the lights
Turn out the lights
Well the music is your special friend
Dance on fire as it intends
Music is your only friend
Until the end
Until the end
Until the end!
When the music's over
When the music's over, yeah
When the music's over
Turn out the lights
Turn out the lights
Turn out the lights, yeah
When the music's over
When the music's over
When the music's over
Turn out the lights
Turn out the lights
Turn out the lights
For the music is your special friend
Dance on fire as it intends
Music is your only friend
Until the end
Until the end
Until the end
Cancel my subscription to the Resurrection
Send my credentials to the House of Detention
I got some friends inside
The face in the mirror won't stop
The girl in the window won't drop
A feast of friends
"Alive!" she cried
Waitin' for me
Outside!
Before I sink
Into the big sleep
I want to hear
I want to hear
The scream of the butterfly
Come back, baby
Back into my arm
We're gettin' tired of hangin' around
Waitin' around with our heads to the ground
I hear a very gentle sound
Very near yet very far
Very soft, yeah, very clear
Come today, come today
What have they done to the earth?
What have they done to our fair sister?
Ravaged and plundered and ripped her and bit her
Stuck her with knives in the side of the dawn
And tied her with fences and dragged her down
I hear a very gentle sound
With your ear down to the ground
We want the world and we want it...
We want the world and we want it...
Now
Now?
Now!
Persian night, babe
See the light, babe
Save us!
Jesus!
Save us!
So when the music's over
When the music's over, yeah
When the music's over
Turn out the lights
Turn out the lights
Turn out the lights
Well the music is your special friend
Dance on fire as it intends
Music is your only friend
Until the end
Until the end
Until the end!
The Doors
czwartek, 16 czerwca 2016
ogród I / garden I
PAN
Wśród wysokich traw
Pan gra na swojej fletni
Wabi roześmiane rusałki
O szerokich, szafirowych oczach
Śnieżnobiała – tańczę razem z nimi
wtorek, 14 czerwca 2016
W pogoni za orgazmem - sztuka na trzy osoby
Ona (kobieta biseksualna, lat 33)
Ono (kobieta homoseksualna, lat 23)
On (mężczyzna heteroseksualny, lat 43)
Ona i Ono leżą. Na łóżku? Leżą.
ONA
Za szybko.
ONO
Ale nie za szybką.
ONA
A jednak. Nie tak. Brak. Duży brak.
ONO
Przyzwyczajenia doświadczenia smakowania nastawienia.
ONA
Bzdet.
ONO
Idę do bidet.
ONA
Zapal świeczkę.
ONO
Dłonie płoną ogniem pochodnym.
ONA
Zapłoną świecą momentu obrotowego. Z konia na koń przeskoczą.
Rykną wczorajszym zarostem. Pachowym włosiem włosienniczym. Niewygolonym z lęku
przed męskości utratą. Gładkie pachy i pachwiny domeną kobiet. Pedałów. Bez
względu na standardy higieny.
ONO
Wyobraźnia. Słuch. Dźwięk. To co daję. Nie to co mam.
Stłuczona szklanka. Wczorajszy oddech. Inne gatunki. Lubię to co znam.
ONA
Szukam czego nie znam. Nawet jeśli znam. Fascynuje co
uzupełnia. Tango ostatnie zatańcz ze mną. Tango pożegnalne. Ostatnie tango
łóżka twojego. W Paryżu tango szampańskie. Jutro już mnie nie zobaczysz. Jutro
zadziana odzieniem markowym porwać się dam, poderwać samcowi, który wypełnić
mnie umiał będzie w przeciwieństwie do ciebie, kochana, bo bez wypełnienia
niepełna się czuję, niedosyt mnie wchłania, w dziurę czarną,
nieusatysfakcjonowaną, nienasyconą zamienia. W karła czerwonego, białego co
miejscem jest jedynie, nie podmiotem, przedmiotem, co czeka doczekać się nie
mogąc. Nie tak, kochana, to sobie wyobrażałam, nie tak to było gdy lat
dwadzieścia. Zrozumiesz kiedy wiek mój osiągniesz, lub nie zrozumiesz w pełnoprocentową
kobietę jednostronną się zamieniając. A ich jako narzędzia traktując
niezauważalnie. Boś przecież zawsze mówiła, że łotewer, cokolwiek hasłem twym
wyborczym. Hasłem zniewalającym. Uwiodłaś mnie słowem swoim na niedzielę. I
słowem swoim na każdy inny dzień tygodnia. W przeciwieństwie do panów w
czarnych sukienkach słowo twe żywą krwią pulsuje, Krew wpływa do krwioobiegu
synaps prowokując zachowania bezpieczne, poszukiwania grala nie świętego a
uświęconego przez pokoleń tysiące poszukujące jako każdy poszukuje pomiędzy
mitami, w tkankach i płynach się zatracając, oddechy łapiąc ostatnie,
ostatecznie nieskończone, włosy gładkie głaszcząc, płaszcząc, w płaszczu
których się ukrywasz przed blaskiem księżyca.
ONO
Nie, nie odchodź… Czy wypełnienie pełne być może jeśli
bliskości w nim nie ma, jeśli jest pośpiech, trysku wytryski, chrapnięcie na
dzień dobry, pa! mała! na do widzenia? No powiedz… Ale prawdę mów!
ONA
A czym jest prawda? Prawdą wczoraj czy dzisiaj? Uczuciem,
przeczuciem, poczuciem czy społeczną powinnością nawet jeśli społeczeństwu
wbrew i pod prąd?
ONO
Prawda… sercem… umysłem czystem… Bez prawdy nie ma miłości…
Miłości bliskości… Nawet gdy boli lepiej żeby była. Nawet gdy przeszkadza
lepiej żeby była. Nawet jeśli nie po drodze lepiej żeby była. Bo przy końcu
każdym i każdego to ona zostaje. Nie ono, i nie on. Ona – prawda…
ONA
Nie wierzę, nie czuję, nie widzę powodu. Czuję potrzebę pełni, jedności, jing-jang
teorii urzeczywistnienia. Odchodzę miła moja… Odchodzę bez wdawania się w dywagację
pseudofilozoficzne… Nigdy z Heideggerem po drodze mi nie było… Ani Swedenborgiem…
A Sokrates był obleśnym pedałem…
ONO
Ale ja nie chcę filozofii… Chcę słowa twoje spijać jak rosę o
świcie z pajęczyn myśli twoich. Chcę oddechem twoim oddychać gdy noc zapada
odległa i dzika. Chcę skórę twoją gładzić jak gładzi się pąki lotosu nad dzikim
strumieniem. Chcę zapachem twoim płonąć jak dwie wieże płonęły nad światem.
Chcę w tobie utonąć, na zawsze się pogubić, zjednoczyć, uroczyć i nigdy już nie
obudzić…
ONA
Nie mów do mnie poezją. To takie… takie…. takie… trywialne
to… blogowe, forumowe, czatowe, onlajnowe… Zupełnie nie życiowe…
ONO
Poezja? Nie życiowa… Nie mówię poezją, najmilsza… Słowami
miłości przemawiam, słodyczą, którą mnie wypełniasz, światłem, które duszę mą
wyświetla. Nie poezja… Najmilsza…
ONA
Nie miłość, kochana… Sex nas połączył… Miłość nie istnieje.
Miłości mówię kategoryczne NIE! Miłość myśleć nie pozwala, miłość monogamii
wymaga a ja wypełnienia pożądam gdzie nie ma miejsca na miłość. Iść muszę im
szybciej tym lepiej bo widzę, że kajdany złote mi szykujesz i klatkę diamentową
a ja z duszy cygańskiej jestem, stałości mojej nikt zaznać nie może, nawet ja
sama jej nigdy nie doświadczę. Bo umrę. Zginę. Przepadnę.
ONO
Złorzeczysz?
ONA
Zła nie rzeczę. Bo zła nie jestem. Ty też zła nie jesteś.
Inne jesteśmy. Ty kochasz, ja pożądam. Ty przytulasz. Ja pierdolę. Ty całujesz.
Ja rżnę.
ONO
Kobietą będąc…?
ONA
Od kiedy rozróżniasz kobiety i nie kobiety? Ty? Cokolwiek być
miało!!!
ONO
Cokolwiek… znaczenia nie pojęłaś… Kobiecość ciepłem
promieniuje. Kobiecość miękkością uwodzi. Nawet ta twarda kobiecość rozumiejąca
jest i współczująca. Różna niż męskość a słowa twoje mężczyzną podszyte. Skąd
to? I jak to? I po co to tak? Gdy ja jestem tu z tobą. Ty jesteś tu ze mną.
Wszechświat tworzymy. Piękno dziełem naszym. I ty na zniszczenie to wszystko?
Ot, tak sobie…? Dla fiuta fanaberii?
ONA
Dla fiuta poczucia. Nie dla fanaberii. Jak możesz zrozumieć
jeśli nie rozumiesz? Doświadcz choć raz…
ONO
Nie interesują mnie fiuckie doświadczenia. Dobrze mi tak jak
jest.
ONA
Nie dyskutuj więc. I niższości fiuta nie udowadniaj jeśliś go
nigdy w sobie nie poczuła!
ONO
Czy ja krzyczę?
ONA
Ja krzyczę! Wrzeszczę! Mordę drę! Z tęsknoty za orgazmem
porządnym. Z tęsknoty za fiutem dostojnym co jak król mnie wypełni królową ze
mnie czyniąc. Nie chcę już ciebie i twoich palców, twojego języka, twoich
wibratorów, marchewek, ogórków, butelek… Chcę ciała pulsującego, dużego,
potężnego…
ONO
I tak bardzo skończonego gdy tylko tchnienie białe z siebie
wydali…
ONA
Tchnienia wspólne najpiękniejszym przeżyciem. Czy
kiedykolwiek wspólnie z rozkoszy się wiłyśmy?
ONO
Nie chciałaś. Nigdy nie chciałaś w ten sposób. A pięknie być
mogło. Wiem, bo doświadczyłam. Nie chciałaś… Dlaczego nie chciałaś? Czy zawsze
dlatego, że zwiać pragnęłaś? I pretekst szykowałaś?
ONA
Nie myślę. Działam. Nie oskarżaj o pretekstowanie.
ONO
Więc kłamałaś mówiąc, że ważna jestem?
ONA
Byłaś ważna. Gdy mówiłam, że jesteś ważna. Chwile ulotne,
migawki, łapię jak coś tam, pamiętasz tę piosenkę?
ONO
Hiphop
ONA
Takie właśnie jest życie całe. Ulotne. Z chwil malutkich
złożone. Bez przywiązań. Żeby nie bolało. Raz tu, raz tam, przez chwilę, na
chwilę, za chwilę, po chwili…
ONO
Nie chcę takiego życia. Chcę na zawsze. Na wieki wieków amen.
Mieć pewność gdy zaufam.
ONA
Nie ma pewności. I nie ma zaufania. Sex jest. Lepszy lub
gorszy. Lepiej gdy lepszy. Wzruszenie ramionami gdy gorszy. Nie ma nic więcej.
Ciało jest. Piękne mniej lub bardziej. Brzuch płaski. Cycki b , nie mniejsze i
nie większe niż 70… Kości miednicy wystające. Kolana kłujące. Sex szalony… Oko
umalowane. Szminka na jego udach…
ONO
Idź.
ONA
Tak już?
ONO
Już tak.
ONA
Jak chcesz.
ONO
Idź…
ONA
Nie chciałam cię skrzywdzić…
ONO
Idź…
ONA
Przepraszam… Nie chciałam cię skrzywdzić…
ONO
Idź…
ONA
Więc idę. Decyzją twoją w ramiona jego popychana z nadzieją
na pchnięcie wniebowzięcie.
ONO
Idź…
Ona znika. Światło punktowe na Ono.
ONO
Mam 23 lata. Jestem zwyczajną dziewczyną. Chciałabym, żeby
ktoś mnie kochał. Żebym ja mogła kochać. Nie ktoś. Kobieta. Moja kobieta.
Narzeczona. Kochanka. Żona. Przyjaciółka. Chciałabym mieć białą sukienkę. I
żeby ona też miała białą sukienkę. Bo każda dziewczyna o tym przecież marzy.
Tak nam to wbito do głowy. Nawet jeśli mówią, że mają to w dupie to gdzieś
głęboko, bardzo głęboko siedzi ta królewna w wieży z feministycznych gadek… Nie
ma sensu jej więzić. Kobieta jest kobietą. Matką. Bez kobiet nie ma życia. Bez
kobiet nie ma ciepła. Nawet moi koledzy tak mówią. Spotykamy się, przytulamy…
Potrzebują ciepła czasami. Nie wiem jak to jest gdzie indziej. Nie wiem czy
geje z Londynu albo Amsterdamu albo San Francisco też przytulają się do swoich
koleżanek lesbijek. Wiem, że robią sobie dzieci. Bez seksu. Też chciałabym
mieć dziecko. Tak bardzo chciałabym mieć dziecko, dużo dzieci… Rodzinę…
Taką jak moja… Wesołą, wspaniałą rodzinę. Święta. Dwanaście potraw. Ja, ona,
nasze dzieci… może, żeby być fair to koledzy – ojcowie… Nasi rodzice… Jakie to
byłyby piękne święta. Tyle ludzi. Tyle śmiechu. Tyle prezentów. Tyle radości.
Mam 23 lata. Jestem zwyczajną
dziewczyną. Podobają mi się inne dziewczyny. Nigdy nie kochałam się z
mężczyzną. Nie umiem. Nie napawa mnie to obrzydzeniem. Po prostu mnie nie
kręci. Tak jakby ktoś mi zaproponował sex z krzesłem. Co innego przyjaźń…
Faceci są wspaniałymi przyjaciółmi. Kobiety tak nie potrafią. Może przez to, że
musiały przez mężczyzn kłamać… Mężczyzna, który jest przyjacielem nie zdradza…
Kobieta w końcu zdradzi… za mężczyznę najczęściej, przeciwko drugiej kobiecie.
Jestem jeszcze zbyt młoda, żeby to wszystko rozumieć. Dla mnie jest białe i
czarne. Ona mówi, że z czasem czarne robi się jaśniejsze a białe się brudzi. I
wychodzi, że wszystko jest szare. Ona idzie do mężczyzny, którego nie kocha
tylko dlatego, że… nie wiem… naprawdę nie wiem dlaczego ona idzie do mężczyzny,
którego nie kocha. Może dlatego, że mnie też nie kocha. Acz kiedyś go podobno
kochała. Może teraz boi się kochać. Z
miłością jak z nałogiem. Miłość jest jedna. Tak jak nałóg jest jeden. Do
kobiety czy do mężczyzny. Jedna miłość. Od wódki czy od heroiny. Jedno
uzależnienie. Mam 23 lata. Jestem zwyczajną dziewczyną… Chcę urodzić dwoje
dzieci. Chcę je dobrze wychować. Chcę pracować w szkole. Chcę pokazywać młodym ludziom,
że tak naprawdę dobro zawsze zwycięża zło. Że trzeba się rozwijać. Chcę
mieszkać z nią. Jedną, jedyną nią. Chcę mieć rodzinę. Zwyczajną rodzinę. Bo
przecież jestem zwyczajną dziewczyną.
/światło gaśnie; zapala się drugie, nad stolikiem
kawiarnianym, przy którym stoi jedno krzesło i kanapa; na kanapie Ona i On/
ONA
Cudownie, że czas dla mnie znalazłeś, mężczyzno ze snów
moich… Tęskniłam za tobą… Tęskniłam jak kotka za wiosną gdy lutego dzień 29 się
rozpoczyna. Tęskniłam jak Wenus do Marsa i Saturn do Plutona. Jak piotruś do
czarnego i jak mysz do dziury… A propos…
ON
Nie mów… przez chwilę możesz proszę mówić przestać? Proszę?
ONA
Ależ oczywiście, tak kochanie, mówić przestać mogę, cóż
to dla mnie mówić zaniechać, słów z ust nie wydobywać, oddech miarowy ustalić,
język uśpić na minetę lub dwie…
ON
Proszę… Chciałbym posłuchać jak Ono śpiewa…
ONA
To lesba przecież… Cóż cię tak w lesbie fascynuje? Ja tu
jestem… nie patrzysz. Jestem tu, siedzę w bliskości twojej rozkosznej… nie
patrzysz. Mówię do ciebie, gorąca, płonąca, gorejąca niczym krzewów czerwonych
połacie abisyńskie… nie patrzysz.
ON
Słucham… Jej słucham bo pieśń o miłości snuje… a miłości
potrzeba w tym świecie, w tym mieście i miejscu, na kanapie tej też miłość
przydać by się mogła, nie tylko pożądania złote pióra ale bliskości, ciepła,
uśmiechu spokojnego woalka…
ONA
Ty szpilki całowałeś na stopach moich i ty lokami memi
zachwycon z orgazmu w orgazm niczym anioł a nie mężczyzna frunąłeś…
ON
Ćśśśśśś….
ONO
/śpiewa piosenkę J.
Kofty*/
Wiem, że miłość jest udręką
Bo się wszystkiego od niej chce
Ja pragnę mało, malusieńko
A właściwie jeszcze mniej
Ździebełko ciepełka
W codziennych piekiełkach
W wyblakłym na szaro obłędzie
Różowa perełka, ździebełko ciepełka
Znów wiem, że jakoś to będzie
Gdy serce ukłuje przykrości igiełka
I biedne się czuję, niczyje
Ciepełka ździebełko
Ździebełko ciepełka
Wystarczy i wszystko przemija
Ździebełko ciepełka
Diamencik ze szkiełka
Czułości kropelka na listku
Ciepełka ździebełko
Tkliwości światełko
W twych oczach wystarczy za
wszystko."
ON
Rozumiesz?
ONA
Phi…
ON
Nie rozumiesz…
ONA
Dostałeś ode mnie wszystko. Wszystkie marzenia, fantazje,
imaginacje, pożądania, wymagania, myśli nie wypowiedziane a nawet te nie
zrodzone odgadywałam i w realną rzeczywistość zamieniałam. Ku twemu
zadowoleniu. Ku radości twej a pamięci o mnie zachowaniu. Żebyś wiedział, że
jestem. Twoja na wieki. Na zawsze. Od zawsze.
ON
Czego w jej łóżku szukałaś?
ONA
Ciebie szukałam, najmilszy…
ON
A kimże ja jestem, żeby w łóżku niewinnej dziewczynki mnie
szukać? Wolanda ze mnie nie rób publicznie… W barze jesteśmy… W kawiarni… W
galerii. W…, kurwa, co za czasy pierdolone!!! W miejscu publicznym w każdym
razie gdzie kawę, herbatę i alkohol podają, gdzie Ono śpiewa po godzinach a inne
one obrazy swe wieszają w cenach przystępnych dla przeciętnego geja.
ONA
Nie unoś się, kochanie… nie…
ON
Mnichem tybetańskim też nie jestem więc sztuki lewitacji nie
zgłębiłem więc unosić się nie umiem. Więc co ja tu robię? I co ty tu robisz?
ONA
Ja zawsze u boku twego, najmilszy…
ON
Twór mój, wytwór i potwór. Potworniak. W co wierzysz?
ONA
W co wierzę?
ON
W echo wierzysz?
ONA
W echo wierzę? Nie… nie wierzę…
ON
Ateistka… To normalne w czasach naszych pauperyzacji
pełzającej niczym anakondy z mambą skrzyżownia… Ale ja pytam: w co wierzysz?
ONA
A, wiara? Żeby żyć móc? Ta wiara?
ON
Obojętne…
ONA
Nie wiem w co wierzę. W coś wierzę. W chleb nie wierzę bo od
chleba się tyje. W rodzinę nie wierzę bo rodzin nie ma, chyba, że gejowskie, jeszcze
nie przechodzone, walką i krwią uświęcone… W honor nie wierzę, honor w
powstaniu się spopielił, w kanałach utopił… Ja… w ciebie wierzę, w słowa twoje,
w drogi twoje…
ON
O bożeeee…
ONA
Dlaczego? Ja nie mam nikogo innego… Tyś mnie stworzył wraz ze
światem kolorowym. Twoja ja jestem nawet jeśli czasem gdzieś znikam ale
przecież znikania tego sam mnie nauczyłeś, sam ty mi mówiłeś, że stałość
niestałą tylko być może, że sex najważniejszy dla higieny psychicznej, że nie
ma nic na tym świecie prócz zaspokajania… Słowa to twoje, moje objawienia…
Zniknąłeś na pastwę innych mnie pozostawiając a ja przecież twoja… Jak mogłeś?
I jak pytać dziś możesz… Lecz przyszedłeś… Więc wierzę, tak, w ciebie wierzę,
najmilszy… I… w fiuta twojego… co orgazmem jedynym, jak diament twardym mnie
obdarzył, niepowtarzalnym jak śniegu opłatek, komunię w ciele mym składając na
moje zatracenie, przez własne me życzenie, na dłoni twojej skinienie..
ON
Wychodzę…
ONA
Nie rób mi tego, kochany… Lub wyjdź ze mną lub weź mnie zanim
wyjdziesz. Ja mówić już nie będę, weź mnie tylko, ja proszę, i błagam, weź mnie
jak brałeś lat temu dziesięć na tylnym siedzeniu twojego mercedesa, i w wannie
z róży płatkami, i w wannie szampanem wypełnionej gdy moja srebrna sukienka na
twój różowy smoking upadła, weź mnie jak brałeś na Wisły brzegu i na moście i
pod sceną, i weź mnie jak wziąłeś po wizycie w Fugazi gdy spermę twą raz
pierwszy po raz zasmakowałam i zrozumiałam, że jedynym jesteś ty dla mnie choć
ja dla ciebie zabawką.
ON
Nie byłaś zabawką. A jesteś zabawką. Nie dla mnie… Dla
siebie. Dla świata. Co się zmieniło? Przez dziesięć lat? Może dwanaście? Co się
zmieniło od czasu gdy się kochaliśmy tak pięknie. Gdzie się pogubiłaś, że
mówisz to co mówisz? Czy wiesz kim jesteś czy wiesz kim oni chcą żebyś była? A
mnie w to nie mieszaj… Nie widzieliśmy się tak dawno… W jaką dróżkę skręciłaś
ciemną i krętą? Gdzie jesteś?
ONA
Ja… nie wiem… Nie pamiętam… Przecież taką mnie chciałeś… O
takiej mówiłeś…
ON
Ale gdzie ty jesteś??? Ty!!! Twoja pewność siebie, samo
siebie uwielbienie, wiara i wiedza, żeś mistrzem świata, hrabią monte christo?
ONA
Ja… nie wiem… Nie pamiętam…
ON
Dałaś się porwać szarości przeciętności w pozorach
fotomodelki… Ugrzęzłaś w kolorowych gazet zatrzęsieniu… Nawet do łóżka im wleźć
pozwoliłaś… I nic nie zostało… Nie ma hrabiego monte christo, nie ma
meksykańskiej czarownicy… Jest coś, co skamle o kawałek fiuta. Jest wielkie
nic, które nie wie już nawet co to jest miłość. Nic jest. Jesteś nic. Wiesz o
tym?
ONA
Ja… nie wiem… Nie pamiętam…
ON
Wierzysz we wszystko co mówią. Albo w nic nie wierzysz. Mity
sobie tworzysz i w nie chcesz wierzyć. Nie myślisz, że czas płynie, że
zmieniają się inni tak jak i ty się zmieniłaś. Ale ponieważ zapomniałaś więc
już nawet nie pamiętasz z kogo w co się zamieniłaś. Jak mogłem się z tobą
spotkać i myśleć, że będziesz matką moich dzieci??
ONA
Nie będę matką niczyich dzieci lub dzieci niczyich. Nie mogę
rodzić dzieci. Nie chcę żadnych dzieci. Dzieci są obrzydliwe. Dzieci niszczą
ciało, zabierają mózg, wyciągają piersi, rozciągają brzuch… Nienawidzę dzieci…
Boję się ich… Krzyczą i kłamią, brudzą i śmierdzą, kradną i odchodzą…
ON
Ja chcę mieć rodzinę…
ONA
Rodzinę??? Ty, największy ogier w całej załodze, chcesz mieć
rodzinę??? Nie… umieram… umieram tu i teraz… Rodzinę!!!
ON
Przecież też kiedyś chciałaś mieć rodzinę. I dzieci. Wtedy
nie byłem gotowy. Teraz jestem. Teraz ty nie. Ciebie nie ma. Nastąpił
zastraszający brak… odwrót, kołowrót, wodogłowie…
ONA
Kim jesteś?
ON
Nie jestem tym, który zła wiecznie pragnąc wieczne dobro
czyni.
ONA
Kim jesteś?
ON
Tantrycznym kochankiem. Cierpliwym przyjacielem.
ONA
Zawsze tym byłeś. Nigdy nie chciałeś się rozmnażać.
ON
Ludzie się zmieniają. Ty też się zmieniłaś. Choć
dziwnie. Inaczej. Nie mnie jednak oceniać. Dla mnie ty jesteś nie dla mnie.
Już..
ONA
A było tak tuż, tuż… Nie rób mi tego… O seksie z tobą śnię od
lat dziesięciu. Nigdy nie spotkałam innego, który tak jak ty się ze mną kochał.
Nigdy nie spotkałam innego, który tak jak ty mnie dotykał. I nigdy nie
spotkałam innego, który miałby fiuta choć odrobinę do twojego podobnego.
ON
Fiut jest nieważny. Nieważny zupełnie. Jedność jest ważna.
Porozumienie. Bliskość. Oddanie. Zaufanie. W oczy patrzenie. Oddechów
zsynchronizowanie. Serca dotykanie.
ONA
Tak będzie. Już teraz tak będzie. Zobaczysz jak pięknie.
ON
Och, nie kłam… wiem czego chcesz, wiem po co przyszłaś, wiem,
że pończochy, pas burgundowy, wiem, że gotujesz się cała, otwarta szeroko,
rozdziawiona bezzębnie, z nadzieją na wypełnienie fiutem moim potężnym… Więc
nie kłam już więcej. Nie kłam… Kłamstwo tak boli, obrzydza, zasmradza…
ONA
Więc co ja tu robię?
Więc po co się łudziłam? Że ten co mnie stworzył będzie mnie kochać jak
kiedyś mnie kochał…
ON
Kochać? Ty nie chcesz miłości. Chcesz rżnięcia, by wióry
leciały, dłoń i fiuta mieć w sobie a i tak nie poczujesz spełnienia boś pusta.
Pieprzenia na dachu kamienicy gdy słońce wschodem niebo pastelowo maluje. W
metra zakamarkach na przekór policjantom lub ku przestrodze. Na ulicy Rozbrat
porą niezbyt późną, by legii kibice mogli się na twój tyłek wypięty wgapiając o
wytrysk przyspieszony pokusić. Chcesz krzyczeć i jęczeć. Nie! wołać nogi
rozkładając. Drapać i gryźć, płakać i śmiać się. Czuć wszystko i nic już nie
czuć.
ONA
Więc wiesz jednak…
ON
Nie dostaniesz. Nigdy nie dostaniesz. Bo żywi z trupami do
łóżka nie chodzą. A ożyć jeśli chcesz – sama to zrobić musisz. Nie trzeba
umrzeć, żeby nie żyć. I nie trzeba żyć, żeby móc umierać. Odchodzę. Nie dzwoń…
Dopóki oddech głęboki płuc twych nie poparzy, światło słoneczne oczu nie
wypali, uczucia serca nie rozerwą…
ONA
…
ONO
/śpiewa piosenkę J.
Kofty**/
Nie, nie możesz teraz odejść
Kiedy cała jestem głodem
Twoich oczu, dłoni twych
Mów, powiedz, że zostaniesz jeszcze
Nim odbierzesz mi powietrze
Zanim wejdę w wielkie nic
Nie, nie możesz teraz odejść
Jestem rozpalonym lodem
Zrobię wszystko, tylko bądź
Bądź, zostań jeszcze chwilę, moment
Płonę, płonę, płonę, płonę…
Zimnym ogniem czarnych słońc
Nie, nie możesz teraz odejść
Popatrz, listki takie młode
Nim jesieni rdza i śmierć
Bądź – proszę cię na rozstań moście
Nie zabijaj tej miłości
Daj spokojnie umrzeć jej
/On i Ona znikają; na scenie
oświetlona jest tylko Ono; gdy kończy śpiewać siada; po chwili przysiada się do
niej On/
ON
Pięknie śpiewasz.
ONO
Dziękuję.
ON
Nie chodzi mi o łatwy podryw. Naprawdę bardzo mi się podobało
jak śpiewałaś.
ONO
Miło mi. Ja… ja jestem lesbijką więc nawet jeśli to miałby
być podryw to i tak nic by z tego nie wyszło.
ON
Wiem.
ONO
Jak to?
ON
Ona mi powiedziała.
ONO
Ona?
ON
Tak…
ONO
A więc to ty?
ON
…?
ONO
Odeszła. Zostawiła mnie dla ciebie. Nie chciała bliskości.
Chciała seksu. Chciała najdłuższych i najbardziej wstrząsających orgazmów
współczesnego świata. Chciała być piękna, żebyś jej pożądał. Żeby cały
świat się nią zachwycał… Zatrzymywał się dla niej, wielbił ją i opiewał… Wydaje
fortunę na kremy, masaże… Chciała być piękna na wieki wieków amen. Jak królowa
śniegu. Choć ją kochałam,
ON
Też ją kiedyś kochałem. Była inna. Czy mogłem ją zniszczyć?
Czy to była jej decyzja?
ONO
Zgubiona próbowała odnaleźć. Stąd pewnie moje łóżko. Nie
wiem. Jestem jeszcze młoda.
ON
Ja powinienem wiedzieć. A może można coś jeszcze dla niej
zrobić? Żeby wróciła. Taka jak kiedyś… Roześmiana. Otwarta. Spokojna.
ONO
Nic już nigdy nie będzie jak kiedyś. Jej już nie ma. Ona
odeszła. I odejdzie jeszcze dalej. Jeszcze bardziej. Jeszcze głośniej. Będzie
leżeć na barze a mężczyźni i kobiety będą spijać z niej tequillę, sól i limonkę
zlizywać. Będzie tańczyć w samych podwiązkach i oblewać się szampanem. Będzie
leczyć kaca śnieżną ścieżką koksu. Aż
ocknie się nieprzytomna na ulicy obcej i brudnej. I nie będzie nic pamiętała…
ON
I wtedy wróci…
ONO
I wtedy się zabije…
ON
Nie…
ONO
Tak.
ON
Dlaczego?
ONO
A po co żyć będzie? Pusta… Samotna… Nieukochana… Odtrąciłeś
ją… Choć robiła wszystko, by być taką jakiej chciałeś…
ON
To było dawno… Kiedyś… Dawno temu… Gówniarz byłem…
ONO
Dla niej mistrz…
ON
Ona… ona mówi, że od dzieci rozciąga się brzuch i piersi…
ONO
Bo to prawda…
ON
Ale przecież coś musi pozostać…
ONO
A wiesz ile jest roboty przy dziecku? Żeby je wychować? Nie
żeby sobie rosło i sobie było ale żeby je wychować? Full time job… Albo i dwa
joby…
ON
No i co z tego?
ONO
Nic… Ja tylko staram się ją zrozumieć…
ON
Kochasz ją?
ONO
…
ON
A ja już nie… Wtedy… wtedy była jak świeżo rozkwitnięty bez…
I nie była taka chuda… Była piękna… Swobodna… Roześmiana… Wolna… Tak… Była
wolna…
ONO
Nie ty ją zniewoliłeś?
ON
Nie… Sama założyła sobie te wędzidła… Zniknąłem… To prawda…
Ale wiedziała, że zniknę… Zawsze znikałem… Był szalony sex a później znikałem…
Zero przywiązań… Z nią trwało to dłużej… Nie umiałem odejść tak jak od innych…
W końcu odszedłem… Wiedziała, że tak będzie…
ONO
Ona robi dokładnie to samo…
ON
Co robi dokładnie to samo?
ONO
Robi z ludźmi to, co ty zrobiłeś z nią…
ON
Jak to?
ONO
Jest z kimś przez chwilę… później znika… nie chce się
angażować, nie chce kochać, nie chce być kochana… chce się pieprzyć i iść
dalej…
ON
Ale to nie przez mnie…
ONO
Przez ciebie…
ON
Nie!
ONO
Tak!
ON
NIE!
ONO
Tak!
ON
Oczywiście, że nie… Wtedy wszyscy tak robili… Taki był czas…
Ale to się skończyło… Ile można pieprzyć dla samego pieprzenia?
ONO
Nie wiem… Ona to robi…
ON
Ona się boi… Ona nie umie… być z drugim człowiekiem, otworzyć
się, zaufać, nie chce rodziny, nie chce związku, chce seksu…
ONO
No…
ON
No i co?
ONO
Trzeba się z nią pożegnać…
ON
A myślałem, że będziemy mieli dzieci… Kiedyś o tym
rozmawialiśmy…
ONO
Kiedyś, kiedyś, kiedyś… Wszystko kiedyś… A teraz jest teraz…
I przestań się zachowywać jak jakaś babcia stuletnia… Mam dosyć… Ta rozmowa
zupełnie donikąd nie prowadzi… To wszystko w ogóle donikąd nie prowadzi… Jestem
zmęczona…
ON
Poczekaj… A ty… ty chcesz mieć dzieci?
ONO
Pewnie…
ON
A chciałabyś mieć dzieci ze mną?
ONO
Słucham?
ON
Bo wiesz… Mnie już nie interesuje seks jako taki… Ja mam inne
sprawy… Czy innym się zajmuję, na coś innego potrzebuję energii… Ale chciałbym
mieć rodzinę… Ja wiem, że to co mówię może brzmieć trochę dziwnie… Nie jestem gejem… Tylko… nie wiem… może za
dużo tego było w moim życiu… Chciałbym móc się przytulić do kogoś, pogadać,
posłuchać muzyki, patrzeć jak rosną nasze dzieci ale nie pieprzyć… Rozumiesz?
ONO
Rozumiem…
ON
?
ONO
Ok… Ale co gdy spotkam kogoś kto będzie dla mnie ważny?
ON
Będziemy mieszkać we trójkę… Mi to naprawdę nie przeszkadza…
Ja po prostu chce mieć do kogo wracać…
ONO
A co z nią?
ON
Było by pięknie gdyby mogła z nami być…
ONO
Wybaczysz jej?
ON
Wybaczyć? Tu nie ma nic do wybaczania…
ONO
Przecież kazałeś jej odejść bo nie była sobą… Czy jesteś w
stanie przyjąć ją taką jaka jest?
ON
Jaka jest… Nie wiem…
Jeśli zaakceptuje fakt, że seks tylko z tobą…
ONO
Nie zaakceptuje…
ON
Skąd wiesz?
ONO
Bo do ciebie odeszła. Ode mnie…
ON
Do mojego fiuta, nie do mnie… A to zasadnicza różnica… Mojego
fiuta już nie ma…
ONO
Trzeba więc będzie z nią pogadać…
ON
A dzieci?
ONO
Urodzę ci dzieci… Ale bez seksu…
ON
Oto spełniają się moje marzenia…
ONO
Choć nie powinny… Nie byłeś dobrym człowiekiem…
ON
Nigdy nie kłamałem…
ONO
Ale raniłeś…
ON
Nieświadomie
ONO
A jednak…
ON
Swoje odrobiłem… Nie wiesz wszystkiego…
ONO
Nie wiem… Nie muszę wiedzieć… Masz dobrą wibrację… i spokojne
spojrzenie… i dla niej jesteś ważny… Nawet jeśli inaczej jest teraz niż kiedyś…
ON
Wrócimy ją… Zrobimy to dla niej, dla mnie, dla ciebie…
ONO
Ja nie potrzebuję…
ON
A ona?
ONO
Zmienię ubranie… Zaraz przyjdę… Zanim wyjdziemy… Do domu?
/Ono znika, On zostaje sam/
ON
Kiedyś mówili o mnie „młody bóg”. Choć nie byłem już tak
młody. Mam 43 lata. Większość moich kolegów nie żyje. Zabili się na motorach
albo zaćpali w różnych konfiguracjach. Paru zostało wchłoniętych przez
organizmy rodzinne. Ja przetrwałem. Zbudowałem swój kawałek kapitalizmu i
zgłosiłem dezinteresmą. Spędziłem kilka lat w Indiach. Odkryłem Pakistan,
Afganistan, trupy zbierałem w Tajlandii… Prawdziwe życie… Wróciłem, żeby coś po
sobie zostawić. Pewnie, że tam też mogłem się rozmnożyć. Albo przywieźć
kobietę. Piękne są… Ale to nie tak… Jestem stąd… Tu się urodziłem i tu się
wychowałem. I chcę, żeby tu się urodziły i wychowały moje dzieci. To jest teraz
dla mnie najważniejsze. Gdy zadzwoniła pomyślałem, że będzie jak dawniej. Jak
wtedy, kiedy mówili o mnie „młody bóg”. Choć nie byłem już tak młody. Mam 43
lata. Pomyślałem, że spełni się to wszystko o czym szeptaliśmy podczas
bezsennych nocy. Tak bardzo się pomyliłem… Moja intuicja wzięła sobie
długoterminowy urlop. Jest mi tak źle. Jest mi przykro i smutno. Nawet oglądanie
umierających na bajzlu kumpli nie było tak dotkliwym przeżyciem. Ale ich nie
kochałem. Albo kochałem inaczej. Z nimi nie sypiałem. I nigdy nie myślałem,
żeby mieć z nimi dzieci. A gdy ją pieprzyłem, dziesięć lat temu, ta myśl
pojawiała się i znikała… pojawiała i znikała… pojawiała i znikała… Kusiła… Ale
jeszcze nie dojrzała. Aż przyszedł czas. A matka moich dzieci została
fotomodelką i prezenterką w młodzieżowej telewizji, ma kilkanaście kilogramów
niedowagi, pieprzy się ze wszystkimi i ciągle jej mało… A mogło być tak
pięknie… Kurwa mać!!! Co jest nie tak??? Gdzie jest błąd? Jaki kod nie wszedł?
Albo jakiego jest za dużo? Moje dzieci urodzi lesbijka, która kocha kobietę,
która kocha mnie, którą ja kiedyś kochałem i może nadal kocham tylko się boję
miłości do kogoś tak obcego… A może się boję, że wróci tamto uczucie
niespełnienia, pragnienie zaspokojenia, poszukiwanie czegoś, co jest bliżej niż
na wyciągnięcie ręki…A może sam nie wiem czego chcę… może wstyd się przyznać… może zostałem gdzieś
daleko z tyłu a ona poszła do przodu i wyprzedziła mnie o lata świetlne… może
wciąż jestem w Afganistanie, nastukany ziołem i tylko to wszystko sobie
wymyślam… Albo może w ogóle jesteśmy powymyślani… Papierowi… Sterowani… Taka
metamakieta… A może tylko makietka…. Skąd mamy to wiedzieć? Wiemy nic… Może
rzeczywiście jak u Wachowskich… Nie wiem… Nie wiem… I nie wierzę tym, którzy
twierdzą, że wiedzą… Chciałbym, żeby ona wróciła… Żeby ubrała się jak człowiek,
nie jak manekin… Żeby nie miała pomalowanych oczu i policzków… Żeby się
uśmiechała całą sobą… Gdzie się nie spotkaliśmy?
/gaśnie światło; po chwili Ono, On i Ona na
łóżku/
ONA
Tańczę na stole, kieckę zadzieram, depczę kieliszki, tłukę
szkłooooo… Łyczka ktoś sobie winszuje? Zanim udamy się w głąb dusz naszych
bezecnych na orgię w wyobraźni bo jednemu nie staje, druga lesbijka a trzecia
się zaraz napierdoli aż strach…
ON
Jak długo?
ONA
Będę tak skakać i śpiewać i ciągnąć burbona z gwinta? Tak
długo aż nie padnę. A gdy padnę to wstanę niczym sfinks z popiołów, w diament
się zamienię, zabłysnę, oślepnę i znowu zacznę od początku, który zawsze,
nieodmiennie na końcu w początek się znowu zamienia.
ONO
Nie skacz po mnie…
ONA
Och przepraszam panią najświętszą, czystą jak łza co w miłość
wieczną wierzy bo gdyby zwątpiła to w kość słoniową by się zamieniła.
ON
Po co?
ONA
Nienawidzę was… Nie wiem po co mnie tu przyciągnęliście ale
czuje, że was nienawidzę…
ON
To postęp…
ONA
To podstęp…
ONO
Posłuchaj…
ONA
Zaśpiewam!
ONO
Posłuchaj…
ON
Ono cię kocha…
ONA
Też mi rewelacja, objawienie, z nieba zstąpienie…
ON
Ja też cię kochałem…
ONA
Lecz już nie kochasz bo kochać to znaczy zaakceptować a tobie
się życie moje, choć twoje, zupełnie nie podoba… Wybacz najmilszy, nie dane mi
było z talibami hasz palić, nie dane mi było przez góry się przedzierać, nie
wiem co ważne jest w życiu a co nieważne, wiem, że łóżko jest dla mnie tym czym
dla ciebie wiem nie co… a w zasadzie nie wiem bo tylko oskarżać mnie umiesz…
ONO
Nie płacz…
ONA
Jak łez mam zaniechać gdy wszystko co tak być powinno jest
wprost proporcjonalnie odwrotne, gdy człowiek co guru moim, bogiem nad bogami,
twarz na makatce i po drugiej stronie lustra, gdy człowiek w czasie przeszłym
mówi o mnie i o uczuciach i krzyczy, że mnie nie ma gdy jestem, jestem bo płaczę,
jestem bo czuję, a on krzyczy, że martwica, znieczulenie, pawulon, gorzej niż
heroina więc tak, więc płaczę a łzy niech żłobią bruzdy na policzkach mych
gładkich jak jedwab, niech bruzdy głębokie wyżłobią ku zapamiętaniu tej chwili,
chwil tych niedocenienia…
ON
Ożyłaś?
ONA
Nigdym martwa nie była…
ON
Byłaś… Gdybyś nie była, nie odeszłabyś, nie dzwoniła…
ONO
Wiesz?
ONA
A kogo to dzisiaj obchodzi… Dla was jestem martwa jak kawka w
centrum miasta, jak gołąb w kominie, martwa, śmierdząca, tak bardzo
nieprzyjemna…
ON
Ale czujesz… Coś się zmieniło od spotkania naszego
ostatniego…
ONA
Czuję? A może udaję? Może te łzy z pojemnika plastikowego,
lunch boxu, butelki pet? Skąd możesz wiedzieć?
ONO
Zawsze czułaś… Uciekać tylko ci było po drodze, wiedzieć, nie
wiedzieć, uciekać…
ONA
Nie uciekać… Nie być, nie zatrzymywać się, w drodze być,
panna ONA nieustająco w podróży, z croisantem i kawą na śniadanie bynajmniej
nie u tiffaniego, za każdym szelestem się oglądająca z nadzieją na człowieka
choć już dawno znaczenie zgubiła, siebie zgubiła, przyjaciół zgubiła, a może
nigdy nic nie miała więc i gubić co nie było w zawiei deszczowej, więc tylko
liście czerwone do koszyka i kasztany na przyjaciół, o dłoniach zapałkowych i
oczach koralikowych na klej kropelkę przytroczonych, żeby pogadać było z kim i
o czym bo przecież gdy się wygląda jak ja wyglądam to gadać się nie ma prawa
więc maska tak już do twarzy przyrośnięta, że twarzą się stała, nic nie wiem,
nic nie rozumiem, nie ma mnie, jestem, nie ma, jestem, ty jesteś, on jest,
ciebie, nie ma, jego, nie ma, zamieszanie, pomieszanie, mąki przesianie, plew
odrzucenie, wiec może plewem jestem, plewą, prewką ze świetlną od oryginału
odległością…
ON
Kochanie…
ONA
Nie jestem twoim kochaniem!
ON
Proszę… Musimy porozmawiać…
ONA
Rozmawiamy…
ONO
Nie, ty mówisz…
ONA
Milczę…!
ON
Ono urodzi nasze dzieci… Ono cię kocha… Ja cię kochałem i mam
nadzieję, że znowu cię pokocham… Ty mnie kochałaś… Ono też chyba… Pytanie:
zamieszkaj z nami…
ONO
Bez zobowiązań, tak jak zawsze mówiłaś, po prostu grupa
przyjaciół, serc przetrąconych, zawsze na siebie liczyć żeby można było, a gdy
znowu w pogoń za orgazmem się wybierzesz to ze świadomością, że masz gdzie
wrócić, że szklankę wody ci podamy, że…
ON
A miłość może się obudzi… I ty może po czasie na wyhamowanie
się z lekka odważysz…
ONA
Powariowali… Gorzej niż moja matka świętej kiedyś pamięci co
spoczywać będzie w spokoju rozsypana nad morskimi falami…
ONO
Ranisz niczym sztylet bezpański… Bezmyślnie, bez sensu,
bezbłędnie…
ONA
Ranić dopiero zacznę niczym łania z rana zraniona, płód
poroniony w zaświaty wysłany…
ON
Nie tak…
ONA
Ty mówić jak nie będziesz. Prawo to sobie odebrałeś brakiem
miłości…
ON
Tobie miłości brak, nie mnie…
ONA
Ja pragnę miłości… Umieram z tęsknoty za nią…
ONO
Nieprawda…
ONA
Odezwała się… Małolata…
ONO
Gdy samotna byłaś w macicy mojej się zawierałaś… Wracałaś do
mnie, łzy w moje piersi wlewałaś, by później spijać je jęcząc z rozkoszy…
Pytałaś czy wygląd twój uwiedzie samców kolejnych, sztuczki na mnie najpierw
próbowałaś zanim w świat z nimi poszłaś, w moich sukienkach na kastingi, z
moimi pocałunkami na łonie szłaś i zwyciężałaś… Cóż więc znaczyć mają słowa
twoje? Śmierci się po mnie spodziewasz? Nie… Ja żyć będę… długo i szczęśliwie z
dziećmi w domu, z miłością, szacunkiem, zaufaniem…
ON
To właśnie dać ci chcemy… Zamiast twojego zamieszania,
pomieszań eskalacji, rozdwojeń, rozmnożeń niepotrzebnych, popychu przepychu w
depresji trenach…
ONA
Nie potrzebuję waszej łaski…
ONO
To nie jest łaska… To jest odruch serca… Decyzja przemyślana
bo inna być nie mogła… Jeśli się kocha kogoś bardziej niż siebie samego to
najlepsze się chce dla niego, o sobie zapominając więc…
ONA
…on nie chce najlepszego. On nie wiem czego chce…
ON
On też nie zawsze wie czego chce…
ONO
Czy są jeszcze ludzie, którzy zawsze wiedzą czego chcą?
ONA
Ja wiem…
ON
Ja nie wiem.
ONO
Ja nie wiem.
ONA
No i co?
ON
Powiedz.
ONO
Jak czujesz…
ON
Co czujesz…
ONA
…i gdzie czuję? Tu czuję… na piersiach mych kształtnych i
pięknych, na sutkach brązowo-różowych, co nie są ani za duże ani za małe, na
szyi długiej i białej co strefą erogenną jest potężnie, na brzuchu też czuję
gdy palcem przez pępek sunę i niżej gdy schodzę, do włosów łonowych linii
magicznej, i kręcę się w kółko przez chwilę o ciepło na czole
się przyprawiając, aż otwarta jestem na palec, dwa palce, trzy palce,
cztery palce i pięć… dłoń całą czuję… tak czuję, że żadne z was dać tego mi
nigdy móc nie będzie mogło.
/oni znikają; Ona zostaje sama/
ONA
Wiem o sobie wszystko. Gdy w lustro patrzę twarz widzę raz
obcą a raz nieobcą. Twarz, która ciąży więc nigdy nie zaciąży choć ciążyć
będzie do końca dni swoich. Twarz, która się boi choć słowa strach nie wymawia.
Twarz, która z uśmiechem do ludzi a z płaczem do samej siebie histerii obcym
nie pokazywać, tak wychowana, histeria dobra jest dla mięczaków i niezależnie
od tego jak miękka jestem, galaretowata, słowa nie dotrzymująca sobie samej
złożonego to przecież ja wiem tylko a świat niech się napawa siłą mą z
barbielandu bo przecież nie z wnętrza pochodzącą. Bo czym jest wnętrze? Głębią
niezgłębioną, do której ręka żadna i fiut nawet czarny i wielki nie dotrze? Czy
może myślą ulotną, punktem znikającym, którego stałość w działaniach
odmierzana, wolą podlewana, spokojem nawożona? Mężczyzna chciał czego nie
wiedział. Aż znalazł, że nic do znalezienia nie ma. I karze kobietę, która
poszukiwać się odważa. A inna kobieta, choć uczciwa wydawać by się mogła, za
fiuckim dopełnieniem biegnie, goni, leci archetypowi przytakując, macierzyństwo
celebrując, rodzinę wirtualną choć namacalną budując z kimś kogo kochałam, kto
drogi mi różne pokazał, kto kochać mnie uczył bez miłości a teraz tak często
słowa tego nadużywając i skromność fałszywą przywdziewając upokorzyć mnie
pragnie, za miłość moją do niego, za uczciwość w wyborach, za pójście pod prąd,
na przekór wartościom rodzinnym, prokreacyjnym. Bo gdy mężczyzna pieprzy co
popadnie to samcem jest wspaniałym. Kobieta natomiast jest dziwką na banicję
skazaną, szkarłatną literą przyozdobioną, na stosie płonącą… Strach… Strach
powoduje większy strach… Gdy wszyscy przeciwko mnie, kim jestem by zostać? Gdy
przez najbliższych zdradzona, do pokory słowem przymuszana, kim jestem by
zostać? Kto zna odpowiedź? Kto kim jest wie? Kim jest? Skąd jest? Dokąd podąża
i ile ma na to czasu…? Cynizmem myśli pokryte niczym dragqueen ciało brokatem…
Tak… maska na masce… W zamaskowanym świecie gdzie prawda leży? Pod piórami
pawimi czy tyłkiem pawiana? Prawda już dawno się udusiła smrodem kłamliwych
oddechów… Mam 33 lata. I starczy… Nie wiem ile żył Budda ani Mahomet… Wiem ile
żył Chrystus Jezus… Pochodzę z kręgu kultury europejskiej, której pomieszanie
ostatecznie i mnie pomieszało i ich pomieszało, zmieszało w blenderze miksując
z kawałkami lodu i kiwi plasterkami, nic pozostawiając. A zamiast kręgosłupa
mamy słowa… A zamiast obietnic mamy uśmiechy… A zamiast miłości mamy szybkie
numerki albo seks tantryczny… Nie… nie narzekam… Ani nie żałuję… Nawet jeśli
wybór to był nie mój tylko świata dobrze mi z tym było. Mam 33 lata. I starczy…
Po co starać się bardziej? Po co gonić za jeszcze gdy osiągnęło się wszystko?
Każda biała plaża jest taka sama, każde turkusowe morze jest takie samo, każda
rafa jest taka sama, każda palma jest taka sama, każdy hamak jest taki sam… A
orgazm? W zasadzie każdy orgazm jest taki sam… Oprócz tego jednego… co zdarza
się raz… w całym życiu raz się zdarza… I szczęśliwi, którzy w starości go
przeżywają… Bo wiedzą przynajmniej po co po ziemi się tłuką przez lata długie i
mroczne… Mam 33 lata… I starczy… Drugi raz już tego nie przeżyję… Jak pięknie
jest wiedzieć. I z wiedzą tą odchodzić… W spełnieniu pełnym… niespełnienia…
/Ona rozcina sobie żyły żyletką… gra muzyka
w stylu lounge… On i Ono uprawiają sex…/
KONIEC
- *utwór wykorzystany bez wiedzy spadkobierców autora
- ** utwór wykorzystany bez wiedzy spadkobierców autora
copyrights: Joanna Wrześniowska
Subskrybuj:
Posty (Atom)